piątek, 2 listopada 2012

[8] Zwierzenia Kawie przy kawie

Znowu śpiewała. Po nieprzespanej nocy, wstała rano i udawała, że wszystko z nią w porządku. Czuła na sobie zmartwione spojrzenia Thomasa i Andreasa i badawczy wzrok Schlierenzauera, ale ignorowała to, grała. Matka miała rację, Blanka była świetną aktorką. Chłopcy poszli na trening. Grabarska nieco się o nich obawiała. Pointner był wyraźnie w złym humorze. Poszła do swojego pokoju i wyjęła zeszyt z zapisanymi tekstami piosenek. Swoimi własnymi tekstami. Może czasami żyła we własnym świecie, ale czuła się tam dobrze. Tam nie było bólu i łez, tam nie było matki, która nie kochała, Pointnera, który mówił nie i Damiana, który przez nią cierpiał. Tam było łatwiej. Otworzyła zeszyt na pierwszej stronie. Jej piosenka. Jej własna piosenka, pierwsza, jaką napisała. Po angielsku, bo ten język ukochała ponad wszystko, prawie tak, jak śpiewanie. Piosenka prosta, o tym, co ją od zawsze bolało najbardziej. Piosenka do matki. Zanuciła niemal bezgłośnie, próbując przypomnieć sobie zapomnianą już nieco melodię. Pamiętała. Nadal pamiętała każdy dźwięk, każdy melizmat, każdą najmniejszą zmianę tonu. Poczuła pieczenie pod powiekami. Nie chciała znowu płakać. Zacisnęła dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Śpiewała coraz głośniej. Znowu nie usłyszała kroków za plecami.

- Blanka, naprawdę musisz uważać – powiedział Kofler. Odwróciła się gwałtownie, mrugając zawzięcie, by się nie rozpłakać.

- Zawsze zapominam o tych drzwiach – rzekła Grabarska, uśmiechając się nieco sztucznie. Skoczek spojrzał na nią z uwagą i troską w czekoladowych oczach. Martwił się o nią. Był jej przyjacielem, jako pierwszy ją poznał, przywiózł ją do hotelu w Oslo. Był dla niej swojego rodzaju początkiem. Położył jej delikatnie silne dłonie na drobnych ramionach.

- Blanka, widzę, że coś się dzieje i tu nie może chodzić tylko o Thomasa. – Cholernie dobrze ją jednak znał. Przypomniała sobie, nie wiedzieć czemu, jego pseudonim. Kofi. Kofi, jak kawa.

- Masz ochotę na kawę? – zapytała. Skoczek zrozumiał. Przy tym ciemnym, gorącym napoju wszystkim rozmawiało się łatwiej. Taka dziwna prawidłowość, niepojęta, trochę może nawet magiczna. Kawa wywołuje zwierzenia.

- Znam miłą kawiarnię niedaleko – powiedział Andreas. Blanka pokiwała głową.

- Chodźmy – odparła krótko. Złapała za wiszącą na krześle kurtkę i ruszyła za Austriakiem.

Rozglądała się przez całą drogę. Skoczkowie dość dobrze znali miasta, w których rozgrywały się kolejne konkursy. Ale Blanka w Lillehammer była pierwszy raz w życiu i wszystko ją ciekawiło. Spodziewała się, że Kofler zabierze ją do jednej z tych popularnych, drogich kawiarni przy głównej ulicy. Tym większe było jej zdziwienie, kiedy skoczek pociągnął ją gwałtownie za rękaw, kierując w stronę wąskiej, prawie w ogóle nie oświetlonej uliczki. Mijali nieco odrapane drzwi prowadzące do wysokich kamieniczek.

- Andreas, gdzie ty mnie ciągniesz? – zapytała lekko zadyszana Blanka. Skoczek odwrócił się z zawadiackim uśmiechem na twarzy.

- Zobaczysz, spodoba ci się – odparł, śmiejąc się i nadal idąc szybkim krokiem w sobie tylko znanym kierunku. – I Andi, nie Andreas – przypomniał. Grabarska przewróciła oczami i potruchtała za skoczkiem.

- Andreas, nie jestem w nastroju – zawołała, zmagając się z coraz silniejszym wiatrem. – Andreas, mówię poważnie! KOFLER! – wrzasnęła. Stanął i popatrzył na nią ze zdziwieniem.

- Blanka, spokojnie – rzekł uspokajającym tonem. Podszedł do dziewczyny i złapał ją za drobną, zmarzniętą dłoń. – To już za rogiem. Porozmawiamy spokojnie. Jeszcze chwila. – Pokiwała głową i dała się poprowadzić skoczkowi do kawiarni, przez wzmagający się wiatr i śnieg, który nagle zaczął sypać.

Zamówili dwie czarne kawy, bez cukru. Siedzieli naprzeciw siebie, w małej, przytulnej kawiarni, niemal całkowicie opustoszałej. Beżowe ściany i obrazy w odcieniach brązu. Filiżanki zdobione złotymi ornamentami. Obsługa, która nie wydawała się być w najmniejszym stopniu zdziwiona wizytą jednego z największych skoczków, Andreasa Koflera. Musiał przychodzić tu dość często.

- Blanka, powiesz mi wreszcie, co się dzieje? – zapytał Austriak. Dziewczyna odwróciła głowę i wyjrzała przez okno na Lillehammer pokryte śniegiem.

- Schlierenzauer mnie dobija – powiedziała cicho. Kofler uśmiechnął się delikatnie.

- Gregor nie jest w gruncie rzeczy taki zły – odparł. Polka spojrzała na niego z wściekłością w miodowych oczach.

- Nie broń go, Andreas – powiedziała gwałtownie. Przyjrzał się jej uważnie. Nie, nie mógł się mylić. Te oczy, lekko drżący głos, kiedy się denerwowała…

- Nie znasz go tak, jak ja, Blanka – odrzekł skoczek. – Po prostu… Gregor miał kiedyś siostrę. Eva, miała na imię Eva. Byli ze sobą bardzo związani, ale ona uległa wypadkowi. Zmarła w szpitalu, przy Gregorze. Trzymał ją cały czas za rękę. – Blanka nie do końca wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Współczuła Schlierenzauerowi, ale czy to było upoważnienie do takiego zachowania?

- To smutne – rzekła w końcu. Kofler pokiwał głową.

- To dlatego, że jesteś do niej podobna – powiedział. – Do Evy. Macie niemal identyczne oczy. I podobny głos. Ona też śpiewała. Nie zrozum mnie źle, nie pochwalam zachowania Gregora, ale on po prostu za nią tęskni. – Przez moment panowała między nimi cisza. Blanka myślała o Schlierenzauerze. Nagle zaczęła mu współczuć. Może Kofler miał rację. Może Gregor nie był zły do cna.

- Blanka, ale to nie jest wszystko – odezwał się nagle Kofler. Spojrzała na niego. Zrozumiała, że mówił o niej, nie o swoim młodszym koledze z kadry. Znał ją, nie wiedziała, czemu, ale cholernie dobrze ją znał.

- To nie wszystko – zgodziła się. – Wczoraj… rozmawiałam z moim znajomym z Polski. Damianem. Myślałam, że coś z tego będzie, ale potem wyjechałam do Norwegii, poznałam Thomasa i zrozumiałam, że to nie to. Ale… – urwała na wspomnienie tamtej rozmowy. Nie chciała go zranić. A jednak to zrobiła. – Damian mnie kocha. Dawałam mu nadzieję, a potem zniknęłam. A on… on mimo wszystko życzy mi szczęścia. Ja bym tak nie potrafiła. – Zamrugała gwałtownie, znowu czując pieczenie pod powiekami. Poczuła delikatny dotyk ciepłych palców na swojej wychłodzonej dłoni.

- Chce, żebyś była szczęśliwa, Blanka – powiedział łagodnie Kofler, patrząc uspokajająco swoimi czekoladowymi oczami na dziewczynę. – Tak jak my wszyscy. Jesteś fantastyczną dziewczyną. Pasujecie do siebie z Thomasem. – Thomas. Blanka przypomniała sobie swoją rozmowę z matką i Morgensterna z Pointnerem. Nie powinni być razem. Dobrze o tym wiedzieli, ale nie potrafili się powstrzymać. Niewidzialna siła przyciągała ich do siebie i nie pozwalała się oddalić nawet na krok. Polka poczuła, że jedna niechciana łza potoczyła się po jej policzku.

- Tylko to jest cholernie skomplikowane – wyszeptała. Andreas ścisnął lekko jej dłoń, zachęcając ją do dalszego mówienia. – Słyszałam rozmowę Alexa i Thomasa… i rozmawiałam z moją matką… oni nie chcą, żebyśmy byli razem. Mamy się skupić na karierach. Ale ja go…

- Kochasz – dokończył z uśmiechem Kofler. Blanka pokiwała tylko głową z rezygnacją.

- Cholera, tak bardzo bym chciała, żeby moja matka była ze mnie dumna – powiedziała cicho.

- Na pewno jest – odparł Andreas. – Przecież wspaniale śpiewasz.

- Nie jest – zaprzeczyła dziewczyna. – Dla matki jestem dzieciakiem, który zniszczył jej karierę, życie, wszystko, co się dla niej liczyło. Jestem… przedmiotem, kłodą pod nogami, zbyt ciężką, by ją usunąć. Musi stać i czekać, ale ona nigdy nie zniknie.

- Dla Thomasa jesteś naprawdę ważna – odezwał się Kofler po chwili ciszy. – I on dla ciebie też. Blanka, nie przejmuj się innymi. Szczęście jest najważniejsze – powiedział. Pogłaskał ją delikatnie po policzku. Uśmiechnęła się lekko do skoczka i sięgnęła po filiżankę z chłodną już kawą. Dopiła czarny napój i spojrzała na Andreasa swoimi miodowymi oczami, w których znowu dostrzegł radosne iskierki.

- Wracamy do hotelu – zarządziła. – Muszę coś nadrobić.



Szukała w hotelu Thomasa, znowu. Jednak to on znalazł ją. Przypadkiem. Poszukiwali się oboje, może nie zdawali sobie z tego do końca sprawy, ale cały czas krążyli, spotykali się, ale po chwili oddalali, nie dostrzegając siebie. Od przyjazdu Blanki do Oslo Grabarska i Morgenstern usilnie próbowali się znaleźć. I mimo że często stali obok siebie, nie mogli tego osiągnąć.

- Polonia, idziesz z nami na piwo? – zapytał skoczek. Blanka uśmiechnęła się do niego.

- Wami to znaczy z kim? – odparła pytaniem na pytanie.

- Ja, Fettner, Koch i Kofi chcemy wreszcie porządnie upić Wolfiego – wyjaśnił Thomas. Dziewczyna roześmiała się cicho.

- Już się nie wściekasz na Manu za tę czapkę? – spytała. Morgenstern wzruszył ramionami.

- Hilde mi ją oddał – powiedział krótko skoczek. Grabarska pokiwała głową ze zrozumieniem. Zupełnie przypadkiem spojrzała mu w oczy. Niebieskie. Boże, jak ona już pokochała te jego tęczówki! Wpatrywał się w jej własne, miodowe oczy, z lekkim uśmiechem na twarzy. Była śliczna, cudowna, pięknie śpiewała. Blanka Grabarska… Dla niego to brzmiało jak muzyka.

- Gołąbeczki, zbierajcie się! – Odsunęli się od siebie o krok, lekko zmieszani, mimo że nic się nie wydarzyło. Fettner uśmiechał się do nich kpiąco.

- Nie cierpię cię – syknął Morgenstern.

- Powtarzasz to cały czas, Gwiazdeczko. Polonia, idziesz? – rzucił w stronę Blanki. Dziewczyna pokiwała energicznie głową.

- Nie mogłabym tego odpuścić – powiedziała, uśmiechając się szeroko.

Czuła się świetnie w ich towarzystwie. Lubiła skoczków. Ona i Thomas co jakiś czas zerkali na siebie, ale gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, odwracali wzrok. Zbyt dużo widzów, a oni nie mieli pojęcia, czym to się mogło skończyć.

- No to teraz pijemy za…? – Fettner z rozbawioną miną uniósł szklankę z drinkiem i spojrzał na resztę. – Koflera, żeby więcej nie wygrywał!

- Zabiję cię, Fettner – mruknął Andreas z obrażoną miną. – A przynajmniej przelecę. Przeskoczę. Cholera, jest źle – stwierdził. Po chwili zaczął się śmiać, coraz głośniej, nie wiedząc nawet, z czego.

- Kofler, nie pij więcej – rzucił zbolałym tonem Koch, patrząc na kolegę z kadry pokładającego się ze śmiechu na stoliku. Wolfgang poklepał go wspierająco po plecach.

- Jutro to on będzie trzeźwiał – powiedział Loitzl, uśmiechając się złośliwie.

- Cholera, mieliśmy upić Wuffa – przypomniał sobie nagle Fettner. Spojrzał na swoją szklankę wciąż do połowy wypełnioną procentowym napojem i odstawił ją stanowczo na stoliku. – Ja chcę jutro wygrać – oznajmił. Kofler podniósł głowę ze stolika.

- Ja wygram – odparł i znowu ułożył się wygodnie na blacie. Blanka spojrzała z rozbawieniem na zasypiającego Andreasa i Manuela siedzącego ze stanowczą miną. Thomas obserwował ją od dłuższego czasu. Prawie nic nie pił, ona dała się namówić Fettnerowi na jedno piwo. Policzki miała lekko zaróżowione, oczy jej błyszczały. Śmiała się, dużo się śmiała.

- Chłopaki, trzeba ich zabrać do hotelu – odezwał się w końcu Morgenstern. Koch i Loitzl wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pokiwali głowami.

- Doholujemy ich – powiedział Martin. – Wy zapłaćcie – dodał. Thomas zerknął w stronę baru. Kolejka liczyła co najmniej osiem osób. Uśmiechnął się do kolegi z kadry. Dawali mu szansę.

- Do zobaczenia jutro, Blanka – rzucił Wolfgang.

- Przelecę Fettnera, zobaczysz – obiecał jej Kofler, wyciągany z baru siłą przez Loitzla.

- Nie dam mu się przelecieć! – zawołał Manuel, holowany przez Kocha. Blanka odetchnęła z ulgą, kiedy skoczkowie opuścili bar.

- Zanotuj: nigdy więcej nie możemy pozwolić im pić – powiedziała, śmiejąc się lekko. Morgenstern podał barmance banknot i odwrócił się, nie czekając na resztę.

- Kofler twierdzi, że na kacu lepiej mu się skacze, bo nie widzi, gdzie ląduje. Wydaje mu się, że jest zdecydowanie bliżej, a potem rekord – zaśmiał się.

- Chcemy, żeby to Andi wygrywał? – zapytała Blanka. Skoczek wzruszył lekko ramionami.

- Nie powiedziałem ostatniego słowa – rzekł z delikatnym uśmiechem. – Chodźmy już, bo Alex się wścieknie. – Wyszli z baru na zaśnieżone ulice Lillehammer. Zimne, białe płatki opadały leniwie na ziemię. Blanka zachwiała się na śliskim chodniku i natychmiast pożałowała, że włożyła buty o wyjątkowo małej przyczepności. Morgenstern zaśmiał się, widząc jej walkę o utrzymanie równowagi.

- Nie śmiej się ze mnie – mruknęła lekko zirytowana dziewczyna, próbując zrobić kilka stabilnych kroków. Skoczek ruszył za nią.

- Świetnie ci idzie – rzucił, śmiejąc się cicho. Grabarska odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Zbyt gwałtownie. Zachwiała się mocno. Zamknęła oczy, przekonana, że zaraz upadnie na zmarznięty chodnik. Poczuła czyjeś silne ręce wokół swojego ciała.

- Jednak nie idzie ci tak świetnie – stwierdził Morgenstern, uśmiechając się. Uśmiechał się, cholera, jak on cudownie się uśmiechał! Wciąż trzymał ją w swoich ramionach.

- Jak widać, nie jest dobrze – powiedziała słabo dziewczyna. Nie potrafiła się skupić. Nie, kiedy tak na nią patrzył. Czyste niebieskie tęczówki, jak letnie, bezchmurne niebo. – Możesz mnie już puścić, postaram się nie zabić – rzuciła, próbując się roześmiać. Morgenstern pokręcił głową.

- Nigdy cię nie puszczę. – Pocałował ją. Oboje czekali na to od dawna. Wreszcie nikt im nie przeszkodził. Dotknął swoimi wargami jej ust, miękkich, delikatnych, pokrytych truskawkowym błyszczykiem. Tak długo na to czekał. Ale było warto. – Nigdy cię nie puszczę – powtórzył, kiedy w końcu oderwali się od siebie. Miała piękne, miodowe oczy, błyszczały szczęściem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz