Nie potrafił w pełni cieszyć się ze
swojej wygranej. W końcu, po latach marzeń, zwyciężył w Turnieju Czterech
Skoczni, a jednak nie umiał się z tego cieszyć. Skrzywdził Blankę, zranił ją
mocniej niż kiedykolwiek, mówiąc jej, że ją kocha. A przecież doskonale
wiedział, że dla niej był jak brat. Tylko jak brat. Grabarska kochała
Morgensterna, a on, Schlierenzauer, musiał stać z boku i patrzeć na ich
szczęście. Patrzeć, jak facet, który przez tę drobną dziewczynę znowu stał się
jego przyjacielem, obejmuje tę uroczą, słodką Polkę, całuje, jak trzyma ją za
rękę. Obserwować w milczeniu ich miłość, mogąc tylko marzyć o byciu na jego
miejscu.
- Kurwa - mruknął Schlierenzauer, ściskając w dłoni
wręczony mu bukiet kwiatów. Potrącił ramieniem któregoś z Polaków, chyba Hulę,
ale nie zwrócił na to uwagi, pogrążony we własnych myślach, wściekły na samego
siebie. - Mogłem jej tego nie mówić.
Zranił ją, był jej przyjacielem, a w jej sercu pozostawił
tylko zgliszcza. Chciał, żeby była z nim na tym konkursie w Bischofshofen,
kiedy wygrał Turniej Czterech Skoczni. Ale zaprzepaścił to, wiedział, że nie
przyjdzie, nie dla niego. Mogła przyjść tylko dla Thomasa. Bo to jego kochała.
W
milczeniu wpatrywała się w skoczków kolejno lądujących na zeskoku, zaciskając
dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Wygrał. Morgenstern wygrał
konkurs, a Schlierenzauer cały Turniej. Podmuch wiatru rozwiał jej włosy, kiedy
wpatrywała się w Gregora, uśmiechającego się sztucznie obok Thomasa. Już
wiedziała, dlaczego. Kochał ją. Obaj ją kochali. A ona? Była pewna jednego, jej
miłość do starszego z Austriaków minęła tak nagle, jak się pojawiła, w mgnieniu
oka, niemal niezauważalnie. Żałowała, po raz pierwszy żałowała, że dała mu
wszystko, że w pewnym momencie poświęciłaby dla niego samą siebie. Jak głupia,
naiwna dziewczynka, która jeszcze nic nie wiedziała o miłości.
Drgnęła, widząc Schlierenzauera oddalającego się od
zeskoku, z bukietem kwiatów w zaciśniętej pięści i medalem zawieszonym niedbale
na kurtce. Instynktownie, nie zastanawiając się nad tym, co robi, odwróciła się
gwałtownie i pobiegła w stronę skoczka.
- Gregor! - krzyknęła. Kilkoro ludzi obejrzało się za
nią, ale nie zwolniła, biegnąc za Austriakiem. - Schlierenzauer!
Zatrzymał się. Patrzył na nią pustym wzrokiem, bez uczuć,
bez żadnych emocji.
- Co? - spytał krótko. Stanęła tuż przed nim, ślizgając
się wzrokiem po jego twarzy. Nie miała pojęcia, po co właściwie za nim
pobiegła. Przygryzła dolną wargę.
- Gratuluję - mruknęła, wbijając wzrok w udeptany śnieg
pod ich stopami.
- Dzięki.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Nieśmiało podniosła wzrok,
natrafiając na oczy Schlierenzauera. Jasnobrązowe, przygaszone tęczówki. Nie
cieszył się ze zwycięstwa. Nie był w stanie, przez nią.
Jasnobrązowe, przygaszone tęczówki.
- Kocham cię - szepnęła, zanim ta myśl do końca
uformowała się w jej głowie. Otworzył szerzej oczy, wpatrując się w nią z
niemym pytaniem.
- Jak... jak to? - spytał cicho, ściągając brwi. - Ty?
Mnie?
Uśmiechnęła się smutno, patrząc na niedowierzanie w jego
oczach. Pokiwała powoli głową.
- Chyba... chyba tak.
Zagryzła wargi. Ta myśl uderzyła ją z prędkością
rozpędzonego samochodu, nagle, niespodziewanie, może trochę bez sensu. A jednak
to wszystko miało sens, nagle wszystko się ułożyło. Dlaczego czuła się winna po
tym, jak spała z Thomasem. Dlaczego przestała kochać Morgensterna, dlaczego to
Gregora szukała, kiedy potrzebowała pomocy. Idiotyczna, bezsensowna myśl
nazwała uczucie, którego dotychczas nie potrafiła zdefiniować. Miłość. Kochała
Schlierenzauera.
- Blanka... - wyszeptał. Pochylił się lekko, jakby chciał
ją pocałować, ale cofnął się o krok. - Zmieniłaś mnie - powiedział głośniej,
próbując opanować drżenie swego głosu. - Na lepsze. To... to nie jest fair.
Jesteś z Thomasem. Kochasz Thomasa. - Brzmiał, jakby próbował przekonać o tym
samego siebie. Otworzyła usta, by zaprotestować, ale odwrócił się i odszedł.
Nie spojrzał na nią. Ignorował jej krzyki, rozpaczliwe błaganie, by wrócił.
Tylko podświadomie wyczuwała jego ból, gdy odchodził, z bukietem kwiatów w
zaciśniętej pięści.
Nie
spała w nocy. Nie mogła. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała jego
twarz, jego orzechowe, smutne tęczówki, i ten cichy, nieśmiały błysk nadziei,
kiedy powiedziała mu, że go kocha. O ile wieczorem jeszcze nie była pewna, o
tyle nad ranem wiedziała, że naprawdę zakochała się w Schlierenzauerze, dawno
temu. Po prostu tego nie zauważyła, może nie chciała zauważyć, skupiając się na
karierze i związku z Morgensternem. Powtarzała, że Gregor był dla niej jak
brat. Ale przecież ona nigdy nie miała brata.
Rano poszła do pokoju Morgensterna. Nie potrafiła dłużej
go okłamywać, nie potrafiła okłamywać samej siebie, wierząc, że jeszcze go
pokocha, że jeszcze będzie jak dawniej. Zawahała się jeszcze, trzymając dłoń na
klamce, ale po chwili nacisnęła ją bez pukania. Jedno z łóżek było puste, na
drugim leżał Morgenstern, czytając gazetę.
- Blanka. - Jego twarz rozpromieniła się na jej widok,
ale radość zaraz zgasła, kiedy dokładnie się jej przyjrzał. - Boże, kochanie,
coś się stało? Wyglądasz okropnie. Źle się czujesz?
- To koniec, Thomas - wyszeptała. Wstał, patrząc na nią z
niedowierzaniem, przerażeniem.
- Blanka... Blanka... - powiedział. Głos mu drżał,
niebieskie oczy zaczęły błyszczeć niezdrowym blaskiem. Zacisnęła dłonie w
pięści.
- Nie kocham cię. - Słowa cięły jego serce jak skalpel. -
Chyba nigdy cię nie kochałam, Thomas.
Wydawało jej się, że tak będzie lepiej. Nie tłumaczyć.
Nie przepraszać. Myślała, że może brutalna, naga prawda zaboli go mniej.
Odwróciła się, była pewna, że nie chciał, by widziała jego
łzy. Zanim zamknęła drzwi, słyszała jeszcze, jak wyszeptał jej imię.
Opierał
się o parapet, patrząc przez okno na zimowy krajobraz Bischofshofen. Stała
kilka metrów od niego, chłonąc wzrokiem przygarbioną sylwetkę w czarnej bluzce
i dżinsach, potargane, ciemnoblond włosy, zaciśnięte dłonie. Chciała, żeby się
odwrócił, chciała móc spojrzeć w jego orzechowe tęczówki, które prześladowały
ją przez całą noc, nie pozwalając zasnąć, nie pozwalając zapomnieć o ich
właścicielu. Podeszła do niego i delikatnie dotknęła palcami odsłoniętej skóry
na karku skoczka. Odwrócił się gwałtownie.
- Blanka, nie - rzucił ostrzegawczo. Dostrzegła w jego
oczach płomień, błaganie, tysiące emocji, których się bał, z którymi próbował
walczyć. Uniosła lekko brwi, nie odrywając dłoni od jego skóry. Powiodła palcem
po mocno zarysowanej żuchwie Schlierenzauera, pokrytej delikatnym, kilkudniowym
zarostem. Uśmiechała się łagodnie, analizując wzrokiem każdy fragment jego
twarzy, zaskoczona, jak bardzo wydawał jej się być idealny. Przygryzł dolną
wargę, patrząc jej prosto w oczy.
- Odsuń się - powiedział. Próbował być stanowczy, ale
zabrzmiało to bardziej błagalnie. Pokręciła powoli głową.
- Nie chcę - mruknęła. Odgarnął jej włosy z twarzy i
przyciągnął ją zaborczo do siebie. Jego usta natychmiast odnalazły jej wargi,
wpił się w nie łapczywie, jakby miała to być jego jedyna szansa na pocałowanie
ukochanej. Odpowiedziała na pocałunek, przeczesując palcami jego i tak już
rozwichrzone włosy. Oderwali się od siebie, oddychając szybko. Przycisnął ją do
siebie, zamykając w hermetycznym uścisku własnych rąk, próbując ochronić przed
całym światem, przed bólem, który na nią czeka, którego on sam będzie
niejednokrotnie powodem.
- Blanka... - szepnął. Zacisnęła palce na jego koszulce
na wysokości łopatek, broniąc się przed uwolnieniem z jego uścisku. Tam świat
ranił, tutaj, w jego ramionach, była bezpieczna, wreszcie była szczęśliwa. Nie
chciała wracać tam. Chciała zostać tutaj.
Był silniejszy, puścił ją i odepchnął lekko. Odszedł bez
słowa. Znowu odszedł bez słowa. Pustka raniła, bo brakowało w niej
Schlierenzauera, jego orzechowych tęczówek i bezpiecznego uścisku silnych rąk.
Przygryzając
wargi, wszedł do ich wspólnego pokoju, przygotowany na atak, na złość, krzyki i
ciosy od Morgensterna. W uszach zadzwoniła mu cisza, przerywana tylko szmerem
przyspieszonego, płytkiego oddechu blondyna. Gregor popatrzył niepewnie na
przyjaciela stojącego nieruchomo na środku niewielkiego pokoju.
- Thomas... - zaczął cicho. Morgenstern drgnął. Spojrzał
na Schlierenzauera pustym wzrokiem.
- Zostawiła mnie - oznajmił głucho. - Blanka. Moja
Blanka. Przyszła i powiedziała, że to koniec. Czemu? Gregor, czemu ona mnie zostawiła?
Schlierenzauer zacisnął dłonie w pięści, patrząc na
przyjaciela. Nie wiedział, co miał powiedzieć, nie wiedział, ile powiedziała
Morgensternowi Grabarska.
- Powiedziała, że mnie nie kocha - ciągnął Thomas. - Ale
przecież mnie kochała. Było nam dobrze, Gregor, byliśmy szczęśliwi. Dlaczego
ona mnie nie kocha? Dlaczego ona mnie już nie kocha?
Nie mógł patrzeć na jego cierpienie, wiedząc, że to on
jest jego przyczyną. Wiedząc, że Morgenstern nie ma pojęcia, dlaczego Blanka go
zostawiła. Że zostawiła go dla jego przyjaciela, Schlierenzauera, że to on
odebrał mu miłość jego życia.
- Nie wiem, Thomas - szepnął. Nie potrafił powiedzieć mu
nic więcej.
On sam nie wiedział już nic.
- Przykro mi - mruknął, nieudolnie poklepując
Morgensterna po ramieniu. Blondyn uśmiechnął się smutno.
Powinien wiedzieć. Ale Gregor nie potrafił mu wyznać,
dlaczego Blanka go zostawiła.
Tamtej
nocy żadne z nich nie spało. Schlierenzauer wpatrywał się w sufit, doskonale
zdając sobie sprawę, że na łóżku obok jego przyjaciel walczy z łzami. Dopiero
teraz zobaczył, jak bardzo Morgenstern kochał Blankę, ale jednocześnie
wiedział, że sam kochał ją może nawet mocniej, o ile to w ogóle możliwe. Ta
niepozorna dziewczyna zmieniła ich obu, zamkniętego w sobie, zimnego Gregora i
niestałego w uczuciach, bawiącego się innymi Thomasa. Zmieniła ich, ale też
zraniła, może nie do końca świadomie.
Taka mała, zagubiona kruszyna.
W jakiś sposób był na nią wściekły. Czuł się przyjacielem
Morgensterna, czuł się odpowiedzialny za jego krzywdę, a jej nie starczyło
odwagi, by wyznać Thomasowi prawdę. Przekręcił się na bok, byle tylko nie
musieć patrzyć na otwarte oczy Austriaka błyszczące w ciemności. Za oknem
widział gwiazdy rozświetlające niebo nad uśpionym miastem. Ich ostatnia noc w
Bischofshofen. Nie mógł spać. Niepewnie, nie do końca świadomie dotknął palcami
swoich ust, przypominając sobie pocałunek. Kochał Blankę. Tylko tego był pewien
w swoim życiu.
Miłość boli.
Zagubiona.
Tak się czuła. Pogubiona we własnych myślach, własnych emocjach, działaniach,
pragnieniach. Nie potrafiła już zapomnieć o Schlierenzauerze. Jak to się stało,
że tak długo nie dostrzegała, że go kocha? Zaślepiło ją złudzenie uczucia do
Morgensterna? Jej ból po stracie ojca, wszystkie problemy ścigające ją po całej
Europie? Nie wiedziała. Wpatrywała się w czarne niebo za oknem, to samo niebo,
na które patrzył też Gregor.
Miłość boli.
Tak
wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Nie rozumiał jej. Nie rozumiał, dlaczego
Blanka go zostawiła. Byli razem szczęśliwi, przecież było im razem dobrze.
Przecież byli razem idealni. Nieświadomy Morgenstern wpatrywał się pustym
wzrokiem w plecy pozornie śpiącego Schlierenzauera.
Miłość boli.
Spotkali
się na hotelowym korytarzu, jakby podświadomie szukali się w budynku. Stanęła
kilka kroków od niego, patrząc niepewnie w orzechowe tęczówki Schlierenzauera.
Widziała w nich złość, przerażało ją to. Nie chciała, by był na nią zły.
- Gregor? - odezwała się niepewnie. Zrobił krok w jej
stronę, zaciskając usta.
- Nie powiedziałaś Thomasowi, dlaczego z nim zerwałaś, prawda? - spytał cicho.
Zawahała się, potrząsnęła głową, mrużąc lekko oczy. Podszedł do niej. Zadrżała,
kiedy przejechał palcami po jej policzku.
- Powinnaś była mu powiedzieć - stwierdził chłodno. - Thomas
powinien wiedzieć. Musisz być z nim szczera, Blanka.
Wpatrywała się w niego z uwagą, w jego tęczówkach
błyszczał smutek. Znowu była powodem jego smutku.
Pochylił się i pocałował ją w policzek, ledwie muskając
delikatną skórę swoimi wargami. Uśmiechnęła się słabo.
- Przepraszam, Gregor - szepnęła. - Powiem mu. Powiemy
mu. O nas. Prawda?
Pokręcił głową.
- Nie ma nas, Blanka. To nie tak powinno być. Nie kosztem
innych, nie kosztem Thomasa.
W jego oczach widziała złość. I ból.
- Gregor - jęknęła. Zaśmiał się zimno, znowu się
oddalając, znowu stając się tym starym Schlierenzauerem, tym, którego
nienawidziła.
- Okłamałaś mojego przyjaciela - powiedział wypranym z
emocji tonem. Odwrócił się, zostawiając ją samą na środku korytarza.
Po jej twarzy spływały łzy.
Tylko on wiedział, ile go kosztowało zostawienie jej tam,
zapłakanej, pogrążonej w bólu, który znowu on spowodował.
Kiedy po godzinie znalazł ją na tym korytarzu Kofler,
milczała, uparcie ignorując łzy spływające po jej policzkach. Nie chciała
powiedzieć, co się stało. Nie chciała nic powiedzieć. Płakała.
Miłość boli.
~*~
Rok temu, dziewiątego grudnia, na starym, onetowym adresie ukazał się prolog tej historii.
Rok. Szmat czasu. Niesamowite, że ja nadal trwam przy tej historii. Że są ludzie, że jesteście WY, czytający to, dwadzieścia pięć rozdziałów. A to dopiero okolice połowy.
Za ten rok, dwadzieścia pięć rozdziałów, dwadzieścia sześć postów, licząc prolog - dziękuję.
I proszę, zostańcie jeszcze przy tej historii.
Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa.