piątek, 2 listopada 2012

[2] Wielki świat

Ruszyła w ostatni spacer po swoim mieście. Kiedy miała wrócić, nie wiedziała. Nie miała pojęcia, co będzie dalej. Wiedziała, że najpierw leci do Oslo, a potem wszystkiego się dowie. Blanka naciągnęła kaptur na głowę, czując krople deszczu na twarzy. Zdała sobie sprawę, że za miesiąc i dwa dni będzie Wigilia, a ona nie spędzi jej w domu. Szczerze mówiąc, nie miała pojęcia, gdzie wtedy będzie. Najprawdopodobniej jej towarzyszem zostanie Thomas Morgenstern, w końcu do tego czasu już będą parą, przynajmniej oficjalnie. Miała nadzieję, że przynajmniej go polubi, choć trochę. Nie zniosłaby, gdyby Thomas okazał się nadętym, tępym chamem, dla którego najważniejsza rzecz w życiu to wygrywanie. Ale nie słyszała, by właśnie taki był Morgenstern. Do takiego charakteru bardziej pasował Gregor Schlierenzauer, ponoć największy wróg Morgiego. Blanka westchnęła cicho, patrząc na murek ewangelickiego cmentarza, na którym często przesiadywała z Olką. Ale Olka się wściekła, a Grabarska dochodziła powoli do konkluzji, że słusznie. Oparła się plecami o ogrodzenie i wyjęła komórkę z kieszeni. Nacisnęła szybko kilka przycisków.

- Daria? Gdzie jesteś? – spytała, uśmiechając się lekko. Znała Darię od lat, praktycznie od zawsze. Wiecznie razem, wiecznie przyjaciółki. Może ich kontakty rozluźniły się nieco, od kiedy trafiły do różnych szkół, ale nadal lubiły spędzać ze sobą czas.

- Muszę z kimś porozmawiać. Masz czas? – zapytała. W odpowiedzi usłyszała upragnione potwierdzenie. – Jestem niedaleko ciebie, na tym cmentarzyku w lesie – poinformowała. Po chwili schowała telefon do kieszeni. Wspięła się na murek i wpatrzyła się w niebo. Nie chciała wyjeżdżać. Wiedziała, że będzie tęsknić za krajem, tym regularnie przesłanianym chmurami niebem, za przyjaciółmi, za Damianem, pierwszym chłopakiem w swoim wieku, którego, jak myślała, mogłaby pokochać, za ojcem, nawet czasami za ostrą i zimną matką, która pięknie śpiewała, piękniej niż Blanka, ale też smutniej, bo ona już nie miała szans na karierę. Straciła wszystko, zachodząc w ciążę z facetem, który miał być tylko przygodą. Blanka niejako zniszczyła całe życie matki, wszystko, co dla Heleny było ważne. Nie wyobrażała sobie, co by zrobiła, gdyby ona nie mogła śpiewać, nie miała szans na nagrywanie płyt, występy na scenie… Opuściła wzrok, by dostrzec idącą w jej stronę Darię z różową parasolką w białe kropki w jednej dłoni i butelką coli w drugiej. Ona zawsze wiedziała, czego w danej chwili najbardziej potrzebowała Grabarska, a cola była dla nich dwóch magicznym napojem szczęścia.

- Kocham cię – rzuciła Blanka, zeskakując z parkanu. Daria uśmiechnęła się szeroko, podając przyjaciółce plastik wypełniony ciemnym płynem. Szatynka wypiła pół butelki i oddała resztę czarnowłosej Darii.

- No to o co chodzi? – spytała brunetka po dopiciu coli. Blanka westchnęła cicho i znowu spojrzała w niebo. Skrzywiła się momentalnie, bo kropla deszczu wpadła jej do oka.

- Rzucam studia i wyjeżdżam – powiedziała, trąc powiekę przykrywającą gałkę oczną. – Jutro. Na razie do Oslo, potem będę podróżować.

- Blanka, coś ty znowu wymyśliła? – zapytała nieco niepewnie Daria. Blanka zawsze miewała głupie pomysły, przez dziewiętnaście lat życia nie zdążyła z nich jeszcze wyrosnąć.

- Tym razem to nie ja – zaprotestowała szatynka. – To moja matka i jej nagle cudownie odnaleziony kuzyn, Alexander Pointner. Wpadli sobie radośnie na genialny pomysł, żeby zeswatać mnie z Thomasem Morgensternem, a przynajmniej kazać nam udawać związek. On dostaje status dojrzałego, ja sławę i większe szanse przy śpiewaniu.

- Ciekawie – podsumowała Daria. – A ty co zamierzasz?

- Wsiąść jutro w samolot do Oslo i polecieć udawać zakochaną fankę cudownego Morgiego – odparła. Brunetka wskoczyła zwinnie na murek i położyła na nim wyprostowane nogi. Popatrzyła uważnie na przyjaciółkę.

- Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą – stwierdziła. Blanka otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale Daria jej przerwała. – Ale nieszczęśliwa też nie jesteś. – Szatynka zadarła głowę i popatrzyła na niebo, kolejny raz tego dnia.

- Może i masz rację – powiedziała, zaskakująco łagodnie. – Nie jestem nieszczęśliwa. To moja szansa. Nie chcę skończyć tak, jak matka.

- Nadal nie nazywasz jej mamą? – zapytała Daria. Jej przyjaciółka potrząsnęła ciemnobrązowymi włosami. Zastanowiła się nad tym chwilę. Może jednak powinna. Ale nigdy nie czuła więzi z kobietą, która ją urodziła. Tak właśnie ją postrzegała. Kobieta, która dała jej życie, głos i miodowe oczy.

- Nie mam powodu, by nazywać ją mamą – rzekła ostro Blanka. – Nic mi nigdy nie dała, oprócz tego wyjazdu. I szkoły muzycznej. Żadnych uczuć. Nic.

- Blanka, zmieniasz się – zauważyła po chwili milczenia Daria. – Na lepsze. Powiedziałabym, że przestajesz być dzieckiem.

- Nie chcę przestać być dzieckiem – zaprotestowała szatynka. – Tak jest wygodniej. I łatwiej. Lżej. Przyjemniej – zaczęła wymieniać. – Milej. Weselej.

- Dobra, dobra, skończ. Nie zawsze można być dzieckiem, Blanka – powiedziała, uśmiechając się do przyjaciółki. – Idź do domu i pożegnaj się z mamą. Niedługo pewnie wylatujesz.



Pomachała ojcu z tłumu i kiwnęła głową w stronę matki. Ostatni raz wychyliła się, by przez okna popatrzeć na polskie zachmurzone niebo i niby przypadkiem musnęła dłonią ścianę polskiego budynku lotniska. A potem wkroczyła na pokład samolotu, z dumną miną, nucąc pod nosem jakąś napisaną kiedyś przez siebie piosenkę. Jedną z niewielu, której tekst ułożyła w ojczystym języku. Tak wyglądało jej pożegnanie z Polską. Pożegnanie na długo, dużo dłużej, niż podejrzewała wtedy, kiedy wsiadała na pokład samolotu do Oslo. W Polsce nieświadomie zostawiła coś więcej, niż przyjaciół i rodzinę. Zostawiła też część samej siebie, tę, której nie chciała się pozbyć. Jednak wtedy jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy. Siedząc wygodnie na fotelu przy oknie, ze słuchawkami na uszach, kiwała się lekko w rytm muzyki swojego ukochanego zespołu. Freddie Mercury śpiewał o pragnieniu wolności, a Blanka rozmyślała, gdzie, do jasnej cholery, została ta dziewczyna, która stanęłaby na środku samolotu i śpiewała na cały głos, byle ktoś ją zauważył.



Blanka stanęła bezradnie na środku lotniska w Oslo.

- I za cholerę nie wiem, co mam teraz zrobić – mruknęła, jak się po chwili zorientowała, po angielsku. W razie, jakby ktoś w pobliżu jej szukał. Gdzieś ktoś musiał być, ale gdzie i kto, tego na razie Blanka nie wiedziała. Rozejrzała się uważnie. Niektórzy ludzie trzymali kartki z nazwiskami oczekiwanych osób, ale na żadnym kawałku papieru nie dostrzegła swojego własnego imienia. Za to po chwili je usłyszała, wypowiedziane jakby po angielsku, jednak z twardym, niemieckim akcentem.

- Blanka? – Odwróciła się. Dość wysoki, a przynajmniej wyższy od niej, co wcale nie było takie trudne. Z ciemną karnacją i czekoladowymi oczami. Wyglądał zupełnie inaczej w zwykłym stroju, bez kasku, gogli i obcisłego kostiumu. Prawie go nie poznała. Ale przed wyjazdem poczytała sobie trochę o skokach i przejrzała kilka galerii zdjęć. Żeby wiedzieć, czego powinna się spodziewać.

- Andreas Kofler, prawda? – spytała po niemiecku. Mężczyzna uśmiechnął się, kiwając głową.

- A więc znasz niemiecki – stwierdził, łapiąc dziewczynę za rękę i ciągnąc przez tłum. Zdezorientowana, potruchtała za skoczkiem. On pewnie przeciskał się pomiędzy ludźmi, ale Blanka czuła, że gdyby nie szła tuż za nim, zostałaby niechybnie stratowana. Odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie wydostali się na świeże powietrze. Mężczyzna puścił jej nadgarstek i popatrzył na dziewczynę z uśmiechem.

- Mów mi Kofi. Albo Andi, jak wolisz – powiedział.

- Blanka. Albo Blanka. Ewentualnie Blanka – roześmieli się równocześnie. – Moje imię nie daje wielkiego pola do popisu, a nazwisko jest morderstwem dla obcokrajowców, ale niektórzy mówili w Polsce na mnie Blana – wyjaśniła. Mężczyzna pokiwał ze zrozumieniem głową, nadal się uśmiechając. Kofler miał to w genach – praktycznie nie przestawał się uśmiechać. Zaprowadził ją do swojego samochodu, nieustannie zagadując i pytając o jej ojczyznę. Szarmancko otworzył przed nią drzwi.

- Dziękuję – odparła słodko Blanka, dygając lekko. W odpowiedzi Kofler roześmiał się i zatrzasnął drzwi, upewniając się uprzednio, że dziewczyna siedzi wygodnie w jego aucie. Przebiegł szybko wokół samochodu i usiadł na miejscu kierowcy. Włożył kluczyki do stacyjki i przekręcił je wprawnym ruchem.

- Jacy oni są? – zapytała Blanka po chwili jazdy. – To znaczy… inni skoczkowie.

- Thomas, na przykład? – Znowu się roześmiał. Dziewczyna kiwnęła głową.

- Thomas to taki trochę lekkoduch. Wszyscy świetnie bawią się w jego towarzystwie, ale jeśli masz jakiś problem, szukaj kogoś innego, bo on ci nie pomoże. Na kłopoty genialny jest za to Wolfi. Nie wiem, może przez to, że to już grzeczny, żonaty tatuś, ale naprawdę, jest świetnym, spokojnym facetem. Schlierenzauer. Bardzo skupiony, bardzo zdecydowany.

- To prawda, że nie lubi Thomasa? – wtrąciła Blanka. Nie zdziwiło jej już, kiedy mężczyzna znów się roześmiał.

- Na zewnątrz to wygląda, jakby byli przyjaciółmi. I może poza sezonem faktycznie nimi są. Ale w trakcie rozgrywek się nienawidzą. To dwaj najlepsi zawodnicy w kadrze, trudno powiedzieć, który jest lepszy. Thomas jest bardziej doświadczony, ale to chyba Gregor ma ten niesamowicie rzadki talent. Cały czas ze sobą rywalizują. Poza tym nasz Schlieri jest niesamowicie nakręcony na karierę. Zrobiłby wszystko, żeby pobić swoich idoli. Najpierw Ahonena, potem Małysza, aż w końcu zostać najlepszym ze wszystkich. Ma na to szanse. Ale czy mu się uda, zobaczymy.

- A… – Blanka zawiesiła głos na moment, niepewna, czy powinna pytać. – Pan Pointner?

- Alex? Chłodny, surowy i świetny trener. Mało kto go lubi, bo strasznie ciężko do niego dotrzeć, ale jeśli jesteś skoczkiem, to módl się, żeby rzucił Austriaków w cholerę i zaczął trenować ciebie. Na nasze szczęście, nigdzie się nie wybiera, chociaż kilka drużyn się o niego bije. Norwegowie, odkąd odszedł Mika Kojonkoski, Finowie, Niemcy, nawet Polacy próbowali się przebić, zanim wzięli Kruczka. W ogóle to ty masz szczęście, dziewczyno – stwierdził nagle Kofler. – Mieć w rodzinie kogoś tak wpływowego, jak Alexander… Naprawdę, dzięki niemu masz szanse się wybić. Pośpiewasz trochę w przerwach między seriami, parę razy wręczysz zwycięzcom kwiatki i zaraz Europa cię zobaczy, a potem już niedaleko do całego świata – uśmiechnął się. Blanka szybko przeanalizowała jego słowa. Nie wiedział o układzie z Morgensternem, co mogło znaczyć, że nikt spoza zainteresowanych nie ma pojęcia o planowanym fikcyjnym romansie. Może to i dobrze. Zdecydowanie mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś niepożądany odkryje prawdę. A prawda mogłaby zaszkodzić i jej, i Morgensternowi, i Pointnerowi. Nie, na pewno by tego nie chcieli.

- Jesteśmy na miejscu – poinformował ją Kofler. Zanim Blanka zdążyła sięgnąć dłonią do klamki, mężczyzna już otworzył jej drzwi od zewnątrz z szerokim uśmiechem na twarzy. Blanka musiała przyznać, że Andreas był przystojny, z tą swoją ciemną karnacją i czekoladowymi oczami. Co z tego, że o wiele starszy. Blanka już nie raz udowadniała, że wiek nie ma dla niej najmniejszego znaczenia.

- Jakim cudem ty nadal jesteś kawalerem? – spytała, śmiejąc się. Wzruszył ramionami.

- Może jestem za dobry? – rzucił, patrząc na nią zawadiacko. Pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Może i jesteś – zgodziła się. Znowu przyszła jej do głowy niedorzeczna myśl, że może ten wyjazd nie był aż tak złym pomysłem.



- To właśnie Thomas, to Gregor, to nasz kochany Wolfi Loitzl, Manu Fettner zaraz powinien się zjawić, reszta też – poinformował Blankę Andreas, wskazując na poszczególnych skoczków. Dziewczyna uśmiechnęła się, szczególnie szeroko do Morgensterna. Co tu kryć, był przystojny. Przystojny, zabawny, utalentowany…

- Miło poznać – powiedział szarmancko, podrywając się z miejsca i delikatnie muskając ustami wierzch dłoni Polki. Loitzl uśmiechnął się i pomachał jej, Schlierenzauer ledwo skinął głową.

- Nie dość, że najlepszy skoczek, to jeszcze taki uprzejmy – rzuciła Blanka w stronę Morgensterna. Schlieri prychnął cicho.

- Zobaczymy, kto będzie najlepszy – odparł zjadliwie. Thomas obrzucił go zirytowanym spojrzeniem.

- Zamknij się, Gregor – syknął. – Nie świeć swoimi pięknymi ząbkami po oczach. – Kofler i Loitzl wymienili porozumiewawcze spojrzenia i jednocześnie wyszli z pokoju, dla własnego bezpieczeństwa.

- Przestań targać te swoje słynne blond kłaki, bo na nią – wskazał na Blankę – i tak to nie działa – odgryzł się Schlierenzauer.

- ONA ma imię! – wrzasnęła nagle dziewczyna. – Brzmi ono Blanka i wcale nie jest takie trudne do wymówienia dla obcokrajowców! – Instynktownie zacisnęła dłonie w pięści i zrobiła krok w stronę Gregora, który siedział na kanapie z rozbawioną miną. Thomas położył jej dłoń na ramieniu.

- Spokojnie, mała. – O dziwo, nie zirytowała jej ta „mała”. Była w końcu sporo niższa i młodsza. – Nie warto – dodał skoczek, uśmiechając się do dziewczyny. – Idź pobądź dzieciakiem gdzieś indziej, Gregor – zaproponował Morgi. Schlierenzauer obrzucił skoczka i dziewczynę pogardliwym spojrzeniem i wyszedł szybkim krokiem. Blanka wciąż drżała od tłumionego gniewu.

- Spokojnie, Blanka – powtórzył Thomas. – Gregor nie jest tego wart, uwierz mi – zapewnił ją. Rozluźniła mięśnie pod wpływem jego uśmiechu i ciepłego tonu głosu.

- Mhm – mruknęła, siłą woli powstrzymując się od zrobienia kroku w tył i wtulenia się w silny tors skoczka. Coś ją do niego przyciągało, jakaś dziwna siła, już od pierwszego spojrzenia. Odwróciła się w jego stronę. Spotkanie oczu, ręka Thomasa, która zawisła niepewnie w powietrzu, strącona z ramienia Blanki, delikatne uśmiechy na twarzach… Miłość? Nie, na to było zdecydowanie za wcześnie. Ale chemia zdecydowanie.

- Chodź, poznasz Pointnera – powiedział wreszcie Morgenstern. Blanka pokiwała głową, błagając w myślach swoje serce, by, na miłość Boską, wreszcie się uspokoiło.



Trener reprezentacji Austrii zajmował niewielki, acz przytulny i gustownie urządzony pokoik z osobną łazienką i świetnie zaopatrzonym barkiem. Grabarska zastukała lekko w drzwi, zostawiona przez Morgensterna na korytarzu.

- Wejść – rzucił Pointner, jakby się zdawało, lekko znudzonym tonem. Dziewczyna nacisnęła klamkę i przekroczyła próg.

- Eee… cześć – powiedziała niepewnie. Mężczyzna spojrzał na nią z uwagą.

- Blanka? – zapytał. Pokiwała głową. – Dobrze, że już jesteś. – Nie dodała, że na miejscu była już od godziny. Nie uznała tego za konieczne. – Znasz zasady?

- Jakie zasady? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Twojego związku z Thomasem – wyjaśnił chłodno Pointner. – I twoich występów w trakcie konkursów. Na szczęście Walter Hofer to mój dobry znajomy, więc dał nam zielone światło na pokazanie twojej wokalnej strony.

- To dobrze – stwierdziła Blanka. Rozmowa z kuzynem zapowiadała się bardziej na zawarcie ustnej umowy, nie festiwal wspomnień i uścisków. Ale widać taki był Pointner, tak mówili Andreas i Thomas.

- W przerwach między konkursami będziesz śpiewać, ale w trakcie skoków możesz stać przy bandach i obserwować. To by było nawet wskazane, żeby ludzie widzieli, że kibicujesz Thomasowi. Poza tym, musicie czasami gdzieś razem wyjść, pokazać się ludziom, niby przypadkiem dać sobie zrobić zdjęcie – ciągnął Pointner. – Oczywiście, wyglądając jak para. Coś jeszcze?

- Wydaje mi się, że powiedział pan już wszystko – powiedziała chłodno Blanka. Mężczyzna uśmiechnął się, chyba po raz pierwszy odkąd dziewczyna przestąpiła próg jego pokoju.

- Mów mi Alex – poprosił. Szatynka pokiwała głową.

- Alex, okej. Zapamiętam – zapewniła. Odwróciła się i wyszła szybko z pomieszczenia. Powoli zapadał zmrok, a ona miała nadzieję, że uda jej się jeszcze porozmawiać z Morgensternem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz