Uparte myśli nie dawały jej spokoju. Nie potrafiła nad nimi zapanować. Nie była w stanie się uspokoić, w głowie nadal krążyło jej to jedno zdanie, przerażające i wyzwalające jednocześnie. Nie kochała Thomasa. Nie kochała Thomasa. Nie kochała już Thomasa Morgensterna. Zmrużyła oczy, wpatrując się w gwiazdy nad jej głowami. Bała się swoich myśli, bała się tego jednego zdania, bała się, bo w którymś momencie, którego nie dostrzegła, przestała kochać Thomasa. Thomasa, który był przecież mężczyzną jej marzeń, idealnym dla niej. Chciała go kochać, naprawdę tego pragnęła, ale jej serce, jej umysł, jej dusza, wszystko chciało inaczej, wszystko drżało na myśl o jego dotyku, drżało ze strachu, z obrzydzenia.
- Wszystko w porządku? – Nie słyszała jego kroków. Uśmiechnęła się blado na dźwięk jego zmartwionego głosu.
- Tak, wszystko okej – skłamała. Schlierenzauer stanął obok niej, patrząc w czarne, usiane gwiazdami niebo.
- Nie wierzę ci – mruknął. Nie spojrzał na nią. Nawet nie musiał. Odkąd Hilde wyjechał, był jej najlepszym przyjacielem. Ale ona walczyła z myślami, z którymi nikt inny nie mógł jej pomóc. Gregor był też przyjacielem Thomasa, obaj starali się odbudować utraconą więź właśnie dla niej. Wiedziała, że mogła stracić ich obu. Że mogła stracić o wiele więcej. Szacunek ludzi, przyjaźń Schlierenzauera, Koflera, Fettnera, dziewczyn z Polski… Nie chciała tego wszystkiego tracić, ale nie chciała też żyć w kłamstwie, musieć całować Thomasa, ściskać jego dłoń i wiedzieć, że najchętniej uciekłaby jak najdalej od niego.
- Nie musisz mi wierzyć – odparła, patrząc na Austriaka. Zaciskał wargi, uparcie wpatrując się w ciemne niebo. Delikatny wiatr igrał z jego włosami, rozrzucając je na wszystkie strony. Myślał nad czymś, nie odzywał się, a Grabarska bała się przerywać tę ciszę panującą między nimi. Badała wzrokiem jego twarz, lekko zmarszczone czoło, zaciśnięte usta, orzechowe tęczówki osłonięte siateczką ciemnych rzęs.
- Martwię się o ciebie – powiedział, wypuszczając z ust obłoczek pary. Pokiwała lekko głową.
- Przepraszam, Gregor – szepnęła. Impulsywnie, podeszła do niego i oparła czoło o jego ramię. Pogłaskał ją delikatnie po plecach.
- Nie przepraszaj mnie, Blanka – mruknął. Uśmiechnęła się blado. – Nie musisz mnie przepraszać. – Doskonale to wiedziała. Powinna przepraszać teraz Morgensterna.
Drgnęła, czując w kieszeni spodni wibracje telefonu. Rzadko ktoś do niej dzwonił. Dziewczyny komunikowały się z nią przez Internet, Tom skupiał się na powrocie do zdrowia, a reszta jej przyjaciół była razem z nią, w Innsbrucku, w pokojach na tym samym piętrze.
- Zaraz wracam – mruknęła, wyplątując się z objęć Schlierenzauera. Weszła do pokoju, naciskając zieloną słuchawkę.
- Tak? – rzuciła, nie patrząc nawet na numer.
- Blanka, muszę cię o czymś poinformować. – Zesztywniała, słysząc głos matki. Milczała przez moment, obie milczały.
- Coś się stało? – spytała w końcu. Jeszcze przez moment wszystko było dobrze. Jeszcze przez moment nie znała odpowiedzi na to pytanie. A potem, przez kilka słów, jedno zdanie wypowiedziane bezosobowym tonem, zawalił jej się świat.
Schlierenzauer słyszał, jak trzasnęły drzwi, ale początkowo nie zwrócił na to uwagi. Nadal wpatrywał się w gwiazdy, analizując myśli w swojej głowie. Dopiero potem zaniepokoiła go cisza w pokoju Blanki. Kiedy tam zajrzał, jej już dawno nie było.
- Gdzie Blanka?
Morgenstern podniósł oczy znad książki, patrząc pytająco na Schlierenzauera.
- U siebie, miała pisać piosenki, czy coś – odparł, marszcząc brwi. Młodszy z Austriaków zacisnął dłonie w pięści.
- Nie ma jej – powiedział ostro. – Ktoś do niej zadzwonił. Odebrała, rozmawiała chwilę. I zniknęła. – Thomas niecierpliwie zerknął na trzymaną w dłoniach książkę. – Morgenstern, idioto, twoja dziewczyna zniknęła do cholery! Coś się stało! Nie dociera?! COŚ SIĘ MUSIAŁO STAĆ!
- Uspokój się, Schlierenzauer – mruknął blondyn. – Wrzeszczenie nic nie pomoże. Pomyśl lepiej, co się mogło stać. No wymyśl coś! – Nagle owładnęła nim panika, nagle zrozumiał, że mogło stać się coś złego, bardzo złego, że mógł… że mógł stracić Blankę, być może nawet częściowo z własnej winy, na zawsze, tak, jak stracił kiedyś Evę Schlierenzauer. Spojrzał na swoje drżące palce.
- Powiedz Pointnerowi, znajdź chłopaków, niech ktoś zadzwoni do Hilde, może to z nim coś nie tak – nakazał Gregor. – Cały czas próbuj do niej dzwonić. I idźcie jej szukać, przecież, do cholery, nie mogła wyjechać z Innsbrucka, gdzieś musi być.
- A ty? – spytał niepewnie Morgenstern. Schlierenzauer rzucił mu ostre, twarde spojrzenie. Nie odpowiedział. Wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami, jakby tym mógł zagłuszyć własne myśli. Oparł się o ścianę, oddychając ciężko, jak po przebiegniętym maratonie. Był przerażony, nie mógł nabrać powietrza do płuc, strach ściskał go za gardło.
- Uspokój się, Schlierenzauer – syknął sam do siebie, zaciskając dłonie w pięści.
- Coś się stało? – Podniósł wzrok. Loitzl wpatrywał się w niego z niepokojem. Przygryzł dolną wargę, próbując powstrzymać jej drżenie.
- Blanka zniknęła – odparł cicho, może zbyt cicho, by nie zdradzić się ze swoim przerażeniem przed kolegą z kadry. – Rozmawiała z kimś przez telefon, potem wybiegła z pokoju. Nie wiem, gdzie jest, nie wiem, co się stało, NIE WIEM – wykrzyczał.
- Gregor, uspokój się – rzekł łagodnie Wolfgang. – Jesteś jej przyjacielem, pomyśl, gdzie mogła pójść. Skup się. Idź tam, szukaj jej. Wszyscy jej będziemy szukać. – Schlierenzauer pokiwał głową. Gdzie mogła pójść? Przecież nie znała Innsbrucka, a jeśli coś się stało, nie myślała, gdzie idzie, była zbyt impulsywna, zbyt krucha, by trzeźwo myśleć. Mówiła coś? O jakimś miejscu? Normalnie pewnie poszłaby no kawiarni, ale nie w takim stanie, a był przekonany, że stało się coś naprawdę złego.
- Hilde nic nie wie, nie rozmawiał z Blanką – oznajmił Thomas, pojawiając się nagle na korytarzu obok Schlierenzauera. Głos Morgensterna drżał, zdawał się być wyblakły, jakby on stracił całą nadzieję. – Gregor… co teraz? – spytał niepewnie. Młodszy z Austriaków przez moment milczał, wbijając wzrok w sznurówki swoich adidasów.
- Idziemy jej szukać – powiedział w końcu. – Weź resztę chłopaków, rozdzielmy się. I musimy być w kontakcie.
- Gdzie idziesz? – spytał Morgenstern. Gregor zastanawiał się przez chwilę.
- Bergisel.
Jeszcze nigdy uliczki Innsbrucka prowadzące na skocznię nie wydawały się Schlierenzauerowi tak przerażające, samotne i zimne. Nawet w otoczeniu ludzi czuł się całkiem sam. Bał się o Blankę, bał się, że stało się coś bardzo złego. W głowie krążyła mu myśl, że może Grabarskiej już nie ma, że może jego przyjaciółka, jego drobna, krucha, uparta Blanka nie żyje, może coś się jej stało, a może to ona sama coś sobie zrobiła. Była jego najlepszą przyjaciółką, niektórzy uważali, że zastąpiła mu siostrę, tragicznie zmarłą Evę. Zatrzymał się nagle na środku ulicy, zaciskając oczy. Bał się, tak cholernie się o nią bał. Czuł się jak duch, jakby sam już nie żył, jakby tylko ona była w stanie go jeszcze dostrzec, w półmroku, w półśnie. Tylko ona w niego wierzyła, kiedy wszyscy inni się odwrócili. Tylko Blanka.
- Bergisel – wyszeptał nagle. Cokolwiek się nie stało, musiała być na skoczni, na świętej Bergisel. Mówiła kiedyś, jak magiczne to dla niej miejsce, jak bardzo je pokochała, tak jak mnóstwo innych ludzi. Przyspieszył, musiał jak najszybciej tam dotrzeć. Drżały mu dłonie, zacisnął je w pięści i wepchnął do kieszeni, biegł, byle szybciej, byle bliżej skoczni, byle upewnić się, że Blanka była cała i zdrowa. Zarys budowli przybliżał się z każdym jego krokiem, jego serce biło coraz mocniej, z wysiłku, ze strachu, pompowało jego krew szybciej, mocniej, dodając mu sił, gnając go do przodu.
Pchnął bramę, rozglądając się gorączkowo po trybunach. Były puste, nie licząc pary robiącej sobie zdjęcia na tle skoczni. Nigdzie nie było Blanki. Nie na dole. Oddychając szybko, płytko, pobiegł do wieży. Musiała być na górze, przecież musiała być gdzieś na Bergisel.
- Blanka! – krzyknął w przestrzeń. Nic. Cisza. Nikt nie odpowiadał. Jego krzyk spłoszył tylko część nadziei w jego duszy. Wjechał windą na górę, cały czas przygryzając wargi, aż poczuł metaliczny smak krwi. Bał się, przez cały czas ta myśl tłukła mu się w głowie, jak bardzo się o nią bał. Jak bardzo był przerażony. Pomieszczenie na górze zdawało się być puste, opanowane półmrokiem i dzwoniącą w uszach ciszą. Nie było jej, nigdzie nie było widać Blanki Grabarskiej. Zamknął oczy, nabierając powietrza do płuc jak ryba wyjęta z wody. Zniknęła. Coś się musiało stać, coś złego, a jej tu nie było, nie miał pojęcia, gdzie jest, co się z nią dzieje, a był tak cholernie przerażony, tak cholernie…
- Gregor…
Spojrzał w stronę, z której dochodził głos. Siedziała skulona w kącie, z kapturem kurtki narzuconym na głowę. Drżała od tłumionego płaczu. Tylko oczy błyszczały w półmroku, błyszczały bólem, łzami, przerażającą pustką. Podszedł do niej i ukucnął obok dziewczyny.
- Blanka, co się stało? – spytał łagodnie. Broda jej drżała. Otarł palcem łzy z jej policzka.
- Zadzwoniła do mnie matka – zaczęła szeptem. – Powiedziała, że… że mój ojciec… tata… zmarł dzień przed… przed Sylwestrem, a-ale ona nie… nie chciała mnie odrywać od śpiewu – wyjąkała. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, nie wiedział, co powiedzieć, jak jej pomóc, co się robi w takiej chwili. – Już… już go pochowali, więc nie mam po co wracać do Polski. Przyszłam tu, bo… bo stąd widać cmentarz i… sama nie wiem, co sobie myślałam. – Zaśmiała się smutno. Spojrzała mu prosto w oczy, widział, jak znowu próbowała być silna mimo wszystko, jak próbowała się nie załamać. Widział, że tak naprawdę jeszcze nawet nie płakała.
- Chodź tu – mruknął, wyciągając ręce i przyciskając ją do siebie. Wtuliła mu twarz w obojczyk, pociągając nosem. – Płacz – szepnął. Wiedział, że tego potrzebowała, a znał ją na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę, że będzie się od niego powstrzymywać.
- To boli, Gregor – jęknęła Grabarska. Wyplątała się z jego objęć i spojrzała mu z rozpaczą prosto w oczy. – Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam… chciał… chciał mi coś powiedzieć, a-a ja… wolałam iść gdzieś z Thomasem, niż rozmawiać z tatą…. – Drżały jej usta, drżał jej oddech, kiedy nabierała powietrza do płuc, wydawało jej się, że cały świat drży.
- Nie mogłaś wiedzieć.
- Jestem złym człowiekiem, Gregor. – Otworzył usta, by coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale położyła mu palec na wargach. – Jestem. Przecież ranię wszystkich wokół.
- Nieprawda – powiedział twardo. Uśmiechnęła się smutno.
- Chciałabym w to wierzyć, Gregor. Naprawdę bym chciała.
Martwił się o nią. Chciał jej pomóc, ale wiedział, że to ona sama pierwsza musiała sobie dać z tym wszystkim radę. Przygryzł niepewnie dolną wargę.
- Martwiliśmy się o ciebie. Wszyscy – rzekł cicho. – Cholera – syknął. – Powinienem powiedzieć chłopakom, że jesteś bezpieczna. Zaczekasz tu na mnie chwilę? – spytał niepewnie. Kiwnęła głową. Bał się ją zostawić w pustym, cichym pomieszczeniu na szczycie Bergisel. Podszedł do drugiej ściany, wyjmując z kieszeni komórkę. Szybko wybrał numer Koflera.
- Znalazłem Blankę. Jest cała i zdrowa. Zabiorę ją do hotelu – poinformował półgłosem. Słyszał, jak Andreas odetchnął z ulgą. – Pogadamy później.
- Thomas? – spytała cicho Grabarska. Odwrócił się do niej. Stała, opierając się plecami o ścianę, jakby bała się, że bez tego za chwilę upadnie.
- Kofler – odparł. Pokiwała głową. Podeszła do niego, niepewnie, nadal drżąc i przytuliła się do niego, tak po prostu. Jakby nigdy jej nie zranił. Jakby wszystko zawsze było w porządku. Pogłaskał ją delikatnie po włosach. Nie mówił jej, że wszystko będzie w porządku. Nie miał prawa jej tego mówić.
- Kiedyś będzie łatwiej – mruknął tylko. Pokiwała głową.
Do głowy przyszła jej gorzka myśl, że gdyby znalazł ją Thomas, nie potrafiłby jej pomóc, a ona nie potrafiłaby mu powiedzieć, co się stało. Już nie.
~*~
Nie mam siły do onetu, dziękuję, do widzenia, 713 komentarzy i prawie 25000 wejść w pizdu, pozdrawiam serdecznie.
Musi być z dwoma myślnikami adres, bo inaczej zajęty</3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz