Nie chciała opuszczać Innsbrucka. Blanka pokochała to austriackie miasto. Ale miał rozpocząć się Turniej Czterech Skoczni, pierwszy konkurs rozgrywał się w niemieckim Oberstdorfie. Skocznia na Górze Cieni, tak nazywa się obiekt, na którym rywalizują rokrocznie najlepsi zawodnicy świata.
- Skocznia na Górze Cieni – powtórzyła w zamyśleniu Blanka, patrząc na zarys budowli na horyzoncie. Nieoficjalnym rekordzistą skoczni był Gregor, po imponującym skoku oddanym podczas mistrzostw Austrii.
- Dobrze się tu skacze – stwierdził Fettner, stając obok Grabarskiej i chwytając jej walizkę. – Tylko szkoda, że dziewczyny musiały wrócić do Polski. – Szatynka uśmiechnęła się delikatnie.
- A przez „dziewczyny” rozumiesz „Olka” – odparła przekornie. Skoczek pokiwał głową, wyjątkowo poważny. – Kochasz ją, prawda? – spytała. Milczał przez chwilę, wpatrując się w widniejący na horyzoncie zarys Schattenbergschanze.
- To idiotyczne – odparł w końcu. – Nie mogliśmy się znieść. Nadal ciągle się kłócimy. Ale… tak, kocham ją. Jak wariat.
- Wiem, że to brzmi banalnie i wszyscy wszystkim to powtarzają, ale nie skrzywdź jej, Manu – poprosiła Grabarska. Pokiwał głową, patrząc na skocznię.
- Z wysoka widać więcej – mruknął w zamyśleniu. – Kiedy lecisz, wszystko wydaje się zupełnie inne. Nie tylko krajobraz. Twoje myśli, zmartwienia. To, co czujesz i czego chcesz. Wszystko jest… wyraźniejsze.
- Ale lot trwa tylko kilka sekund – zauważyła Blanka. Manuel przytaknął, spoglądając na niemiecką skocznię.
- A potem znowu jesteś na lądzie, czujesz pod stopami ziemię i wszystko się rozmazuje. Tłum krzyczy, czekasz na wyniki, oceny sędziów, musisz się skupić, żeby nie zrobić czegoś głupiego, odpiąć narty, pomachać do kamery i przybić piątkę kilku kibicom. Musisz grać. Tylko w locie możesz być sobą.
- I na scenie – dodała szatynka. – Kiedy śpiewasz, kiedy wkładasz w to całą swoją duszę, samego siebie. Śpiewając, jestem sobą. Jestem dziewczyną, którą zawsze chciałam być. Ale potem schodzę ze sceny i nic nie jest ani tak idealne, ani tak proste, już nie.
- Czujesz się nieśmiertelna? Niepokonana? – spytał Fettner. – Kiedy śpiewasz. – Milczała przez chwilę, szukając w głowie odpowiednich słów.
- Niepokonana. Nieśmiertelna. Kuloodporna.
- Kuloodporna – powtórzył skoczek. – Dokładnie. Jesteśmy kuloodporni. Ale tylko przez moment. A potem wracamy do normalnego świata. – Blanka odgarnęła z twarzy włosy i wepchnęła je pod czapkę.
- Idziesz na bal? – zapytała. Organizatorzy Turnieju postanowili urządzić przyjęcie dla zawodników, dzień przed pierwszym konkursem. FIS próbował ocieplać swój wizerunek nadszarpnięty nieco przez nielubianą postać Waltera Hofera. Manuel potargał bezmyślnie ciemne włosy.
- Nie wiem – odparł. – Ty pójdziesz z Thomasem, Schlieren z tą swoją panienką, każdy kogoś sobie znajdzie. A Olki tu przecież nie ma.
- Impreza jest jutro wieczorem. Nie zdziwiłabym się, gdyby się tu zjawiła – roześmiała się Polka. – Ona naprawdę jest do tego zdolna.
- Wiem – mruknął Fettner. – Zdążyłem zauważyć. – Podniósł wzrok na niebo. Chmury płynęły po nim leniwie, zwiastując opady śniegu. – Chodźmy lepiej do hotelu – powiedział. – Morgen gotów mnie zabić za rzekome podrywanie jego ukochanej dziewczyny. – Blanka prychnęła cicho.
- Thomas wcale taki nie jest – zaprotestowała gwałtownie. Pierwsze płatki zaczęły spadać na ich głowy. Skoczek uniósł lekko brew.
- Gdyby nie to, że Schlierenzauer widzi w tobie siostrę, a Hilde ma obstawę w postaci całej norweskiej kadry, to mielibyśmy już dwóch zawodników mniej – stwierdził. – On cię tak kocha, że wyeliminowałby wszystkich, którzy mogliby mu ciebie zabrać, bez mrugnięcia okiem. – Naciągnął mocniej czapkę na uszy. – Chodź do hotelu. – Pociągnął za sobą jej walizkę w stronę dużych, drewnianych drzwi. Po chwili wahania Grabarska pobiegła w stronę ciepłego, bezpiecznego budynku.
Drgnęła, słysząc pukanie do drzwi jej pokoju. Blanka podniosła głowę znad czytanej książki. Austriaccy skoczkowie powinni być na treningu siłowym z Pointnerem, Norwegowie jeszcze nie przyjechali, Polacy już próbowali wyciągnąć ją na piwo, ale wykręciła się bólem głowy.
- Otwarte – rzuciła, wkładając kolorową zakładkę pomiędzy strony powieści. Po chwili w drzwiach stanął Thomas.
- Mam coś dla ciebie – oznajmił z szerokim uśmiechem, ukazując rząd lśniących, równych zębów. Dziewczyna uniosła lekko brwi.
- Siebie owiniętego czerwoną kokardą? – zapytała, powstrzymując śmiech. – Jakoś tego nie widzę. Chyba że schowałeś kokardkę pod ciuchami. – Morgenstern przewrócił oczami i wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Pod pachą trzymał spore pudełko.
- Mnie owiniętego kokardką dostaniesz na urodziny – obiecał poważnie. – Teraz coś gorszego. Ale przyda ci się. – Położył pudełko na łóżku Polki i zdjął pokrywę. Grabarska podeszła do niego, patrząc szeroko otwartymi oczami na zawartość. – Podoba ci się? – zapytał niepewnie skoczek.
- Jest piękna – odparła Blanka, nie do końca świadomie. – Ale…
- Na bankiet – wyjaśnił krótko. – Nie mogę pozwolić ci iść w byle czym. – Wyjęła z pudełka elegancką, czerwoną sukienkę i przyłożyła do siebie. Sięgała jej nieco przed kolana.
- Właściwie to powinnam się obrazić za nazwanie moich sukienek byle czym – stwierdziła przekornie. Zdjęła niewidzialny pyłek z tkaniny. – Ale jest piękna, więc ci wybaczam – dodała, uśmiechając się szeroko.
- Wspaniałomyślna – mruknął Morgenstern, całując ukochaną w szyję. – Przymierzysz? – spytał. Pokręciła głową, śmiejąc się.
- Zobaczysz mnie w niej na bankiecie – obiecała. Skoczek wygiął usta w podkówkę, wpatrując się w nią intensywnie niebieskimi oczami. – Nie działa to już na mnie, Thomas – stwierdziła. – Spadaj na trening, bo cię Alex wyśle do domu.
- Nie wyśle, jestem zbyt dobry w te klocki – odparł Morgenstern, odsuwając się o krok od Polki. – Za to ty zaraz mnie pobijesz, jeśli nie pójdę na tę siłownię, prawda? – Pokiwała głową, uśmiechając się szeroko.
- Dokładnie, Poranna Gwiazdeczko – roześmiała się. Cmoknął ją w policzek i zostawił samą w pokoju, zamykając drzwi z głośnym trzaskiem. Przez moment słuchała jego kroków na korytarzu, biegł, równomiernie uderzając stopami o podłogę. W zamyśleniu dotknęła sukienki. Była śliczna.
- W kolorze krwi – mruknęła. Wtedy nie zwróciła na to uwagi. Tylko potem zastanawiała się, czy to nie był zły znak.
Sala, w której odbywał się bankiet, wyglądała wspaniale. W wejściu wisiał wielki napis „powodzenia, skoczkowie!”.
- Postarali się – mruknął Thomas, mocniej ściskając dłoń Blanki. Z niezadowoleniem spojrzał na jej włosy spięte w wysoki, ciasny kok. – Wolę, jak masz rozpuszczone – stwierdził. Dziewczyna przewróciła oczami.
- Raz możesz znieść mnie taką – odparła ostro. Rozejrzała się, szukając wśród tłumu znajomych twarzy. Nigdzie nie mogła dostrzec reszty Austriaków ani Norwegów. Uśmiechnęła się nieznacznie, widząc Kamila Stocha i jego śliczną żonę otoczonych resztą polskiej kadry. Maciek Kot miał na sobie elegancki, ciemny garnitur, krawat w grochy i japonki, co wyglądało na jego przegraną w jakimś idiotycznym zakładzie. Hula sączył leniwie piwo, patrząc na młodszego kolegę z pobłażliwym uśmiechem. Nagle ktoś mocno szarpnął ją za ramię. Spojrzała w bok.
- Zabiję was kiedyś – oznajmiła radośnie, puszczając dłoń Morgensterna.
- Wywalą nas za to ze studiów, ale musiałyśmy przyjechać – stwierdziła Olka. Mocno uścisnęła przyjaciółkę, śmiejąc jej się do ucha. – Tęskniłam jak cholera, jak zwykle, ale wybacz, muszę znaleźć tego idiotę i powstrzymać przed skompromitowaniem się – powiedziała. Blanka pokiwała głową, patrząc, jak Aleksandra podeszła do Fettnera i pocałowała go lekko w policzek.
- A wy jesteście same? – zapytała. Daria i Magda równocześnie zaprzeczyły.
- Ja przyszłam z Tomem – wyjaśniła brunetka. – Michnikówna z Koflerem, bo się polubili, jak ostatnio pili kawę hektolitrami. – Blanka rozejrzała się niepewnie. Brakowało jednej znajomej osoby. Nigdzie nie widziała ani Katerine, ani Schlierenzauera.
- Thomas, gdzie Gregor? – spytała, odwracając się do blondyna. Skoczek wzruszył ramionami.
- Miał przyjść – odparł lakonicznie. Dziewczyna przewróciła oczami.
- Spotkamy się później – oznajmiła. Odeszła szybkim krokiem, zanim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać. Sukienka plątała jej się między nogami. Zimne powietrze uderzyło ją w twarz, kiedy wyszła na dwór. Zadrżała, na jej nagich ramionach momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Machinalnie sięgnęła ręką, by odgarnąć włosy z czoła, ale przypomniała sobie, że spięła je w ciasny kok. Rozejrzała się, drżąc z zimna. Schlierenzauer stał kilkanaście metrów dalej, z dłońmi wepchniętymi w kieszenie spodni, ubrany w elegancki, doskonale dobrany garnitur. Wiatr swobodnie bawił się z jego przydługimi włosami.
- Gregor! – zawołała. Odwrócił się ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Spróbowała biec w jego stronę, ale skutecznie utrudniał jej to śnieg i obcasy butów, które wybrała.
- Blanka? – Ruszył ku niej, szło mu to dużo lepiej, niż jej. Odruchowo przeczesał palcami włosy. – Ubierz się – polecił ostrym tonem, kiedy zatrzymała się pół metra od niego. Prychnęła cicho, trzęsąc się. Zdjął z siebie marynarkę i narzucił jej na ramiona.
- Zabieraj to – syknęła. Pokręcił przecząco głową, uśmiechając się lekko. Po chwili poddała się, wsunęła ręce w rękawy ze zrezygnowaną miną. – Dzięki – mruknęła. – Gdzie Katerine? – spytała. Nabrał mroźnego powietrza do płuc. Bał się, że o to zapyta. Nie wiedział, co właściwie powinien jej powiedzieć.
- To już koniec – odparł krótko. Zacisnęła pokryte błyszczykiem usta w wąską kreskę. Wahała się, szukała w głowie właściwych słów.
- Wszystko w porządku? – Jej głos drżał lekko, z zimna.
- Nie chce mi się o tym gadać – mruknął. – Zatrzymaj marynarkę – dodał bezosobowym, wypranym z emocji tonem. Ruszył spokojnym, pewnym krokiem w stronę budynku.
- Gregor – zawołała za nim Grabarska. Nie odwrócił się. – Gregor, do jasnej cholery! – krzyknęła. – Idiota! – Nie reagował. Drżał lekko, pozbawiony marynarki, na kilkustopniowym mrozie, żegnany okrzykami dziewczyny.
Śnieg sypał się z nieba coraz gęściej. To nie wpływało dobrze na skoki zawodników. Turniej Czterech Skoczni, jedna z najbardziej prestiżowych imprez w tym sporcie, każdy chciał zająć w nim jak najlepsze miejsce. Schlierenzauer miał jeden cel. W tym roku chciał wygrać. Chciał dopisać kolejne trofeum do swojej długiej listy osiągnięć. Chciał być znowu najlepszy. Blanka doskonale o tym wiedziała.
- Wygra? – spytała stojącego obok Fettnera. Na górze zostało już tylko kilku zawodników. Schlierenzauer, Morgenstern, Hilde, Kofler i kilku innych, równie spragnionych wygranej. Manuel wzruszył ramionami.
- Schlieren? Ma szanse. Nawet spore – stwierdził. – Ale warunki są makabryczne, ten śnieg naprawdę przeszkadza. – Pokiwała głową, naciągając mocniej czapkę na uszy. Chciała, żeby ten konkurs wreszcie się skończył, było jej zimno, chciała wreszcie zjeść coś ciepłego, wypić szklankę gorącej kawy, przytulić się do Thomasa i porozmawiać z Andim. Koniecznie musiała zapytać Koflera o jego relacje z Magdą. Dziewczyny prosto z bankietu pojechały na lotnisko i wróciły do kraju. Wszystkie trzy studiowały, nie mogły zaniedbywać swoich obowiązków. Fettner szturchnął Grabarską w żebra.
- Patrz, Hilde – rzucił. Dziewczyna wpatrzyła się w sylwetkę na skoczni, zaciskając z całych sił kciuki. – O cholera, będzie daleko – mruknął Manuel. Polka uśmiechnęła się radośnie, patrząc na przybliżającego się przyjaciela.
- O Boże… – wyszeptała nagle. Uśmiech zgasł na jej twarzy, ustępując miejsca przerażeniu. – TOM! TOOM! – krzyczała. Hilde bezwładnie staczał się po zeskoku. Gwałtownie wypięte narty podskoczyły na kilka metrów, a potem opadły na świeży, miękki śnieg. Zbyt świeży i zbyt miękki. Norweg leżał. – Podnieś się, podnieś się, Hilde, błagam, wstań, Tom, błagam – powtarzała gorączkowo Grabarska. Wargi jej drżały. Zacisnęła dłonie w pięści. Nadal nie wstawał. Pod wpływem impulsu zaczęła przepychać się przez tłum, w stronę wyjścia na zeskok, byle bliżej przyjaciela. Fettner złapał ją za ramię.
- I tak mu tam nie pomożesz – powiedział łagodnie. Nabrała drżącego oddechu do płuc. – Kibicujmy naszym. Lekarze zajmą się Tomem – dodał. Pokiwała głową, czując łzy zbierające się pod powiekami. Próbowała skupić się na skokach, ale nie potrafiła. W głowie miała tylko obraz Toma leżącego na miękkim śniegu, Toma, który próbował się podnieść, ale nie mógł, Toma bezradnego, Toma zranionego, Toma może nawet upokorzonego, bo jego skok był świetny. Po prostu go nie ustał…
Szpital był odpychający, zimny, przerażający w swojej sterylności. Puste korytarze echem odbijały odgłos ich kroków, grupy skoczków i jednej drobnej dziewczyny pomiędzy nimi, szukających przyjaciela. Grabarska drżała, ściskając mocno palce Morgensterna splecione ze swoimi. Zacisnęła mocno wargi, próbując powstrzymać wydobywający się z jej gardła szloch. To nie było jak upadek Gregora w Engelbergu. Tu nie było wszystko dobrze. Bała się. Przerażenie opanowało każdą komórkę jej ciała, rozrywało ją od środka. Każda tkanka zdawała się płonąć, każdy krok sprawiał jej ból, bo przybliżał ją do poznania okrutnej prawdy.
- A co, jeśli on już nie skoczy? – spytał nagle Evensen. Velta zatrzymał się, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Kręcił lekko głową, jakby z niedowierzaniem. – Ktokolwiek o tym pomyślał? Że to może być cholerny koniec kariery Hildego?
- Nie mów tak – syknął Romoeren. Bezmyślnie przeczesał palcami jasne włosy. – Ten idiota jest zbyt dobry, żeby tak skończyć. Rozumiecie? – Powiódł wzrokiem po stojących przed nim ludziach. Bardal niepewnie pokiwał głową. Blanka podniosła wzrok, patrząc na skoczka po jej lewej stronie. Schlierenzauer zacisnął dłonie w pięści. Nie miała pojęcia, dlaczego z nimi przyszedł. Nigdy nie zauważyła, by lubił Toma. Morgenstern towarzyszył jej, wspierał swoją dziewczynę. A Gregor? Spojrzał na nią, w jego orzechowych oczach błysnęło wsparcie. Był tu dla niej. Jej przyjaciel. Mimo wszystko.
- Może lepiej tam chodźmy – mruknął Bardal. Blanka zamrugała gwałtownie, walcząc z łzami. Bądź silna, nakazała sobie w myślach. Dla Toma. Thomas objął ją ramieniem, przyciągając zaborczo do siebie. Gdyby nie martwiła się tak mocno o Norwega, wyrwałaby się z tego uścisku. Ale w tamtej chwili potrzebowała każdej formy otuchy.
Hilde uśmiechał się, leżąc na szpitalnym łóżku, ale gdzieś w głębi jego chłodnych, niebieskich oczu Blanka dostrzegła ból. Podeszła do niego pierwsza, tuż za nią stał Romoeren, zdecydowanie cichszy i spokojniejszy niż zwykle.
- Nie ugryzę was, nie bójcie się – roześmiał się Tom. Evensen prychnął cicho.
- Przestań – rzekł ostro. Bardal położył mu dłoń na ramieniu.
- Johan – rzucił ostrzegawczo. Rudowłosy skoczek nabrał głęboko powietrza do płuc.
- Trzymaj się, Hilde – powiedział po chwili. – Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze. Ale… nie mogę tu chyba być. – Wyminął Andersa i ruszył ku drzwiom. Velta spojrzał niepewnie na kolegę z kadry leżącego na szpitalnym łóżku.
- Ale ograniczcie populację skoczków narciarskich w jednej sali – powiedział Hilde z udawaną wesołością, widząc spojrzenie Rune. – No już, wypad stąd – zaśmiał się nieco sztucznie. – Blanka, czekaj chwilę, mam ważne pytanie – dodał. Dziewczyna pokiwała głową. Stała przy łóżku patrząc na swoje splecione palce, kiedy skoczkowie opuszczali salę Norwega. Po chwili zostali w pomieszczeniu we troje, ona, Hilde i Romoeren. Na twarzy Toma zgasł wymuszony uśmiech.
- Boją się – stwierdził cicho. – Boją się przy mnie nawet być, bo mogę już nigdy nie skoczyć – powiedział. Skrzywił się lekko, z bólu, ze strachu, z wściekłości. – Złamałem kręgosłup. Chciałem dobrze skoczyć i złamałem kręgosłup, tak mówią. Cholera, ja mogę już nawet nie chodzić. – Blanka zacisnęła dłonie w pięści; paznokcie wbijały jej się w skórę, ale ignorowała to, patrząc na bezradnego, załamanego przyjaciela.
- Będzie dobrze – zdołała wyjąkać. Romoeren milczał, bezmyślnie targając jasne włosy. Hilde prychnął cicho.
- Nie wiesz tego, Blanka – syknął. Dziewczyna przygryzła dolną wargę, czując łzy napływające jej do oczu. Martwiła się o niego, jak nigdy wcześniej o nikogo. Czuła strach, paniczny, narastający, bo nadal nie wiedzieli, jak poważny był jego uraz. Była bezsilna, a tego uczucia nienawidziła najbardziej ze wszystkich. Bezsilności. Z ulgą wyszła z pokoju Toma, kiedy lekarze zabrali go na kolejne badania. Romoeren niepewnie spojrzał na zebranych pod salą skoczków.
- Chyba nie ma sensu tu tkwić – stwierdził z wahaniem. Norwegowie przytaknęli z ociąganiem. Jeden po drugim opuścili cichy korytarz. Grabarska spojrzała na towarzyszących jej Austriaków.
- Idźcie – powiedziała słabym głosem. – Ja go nie zostawię samego. Nie mogę. – Morgenstern chwycił ją za przedramię.
- Blanka, nie pomożesz mu tutaj – odparł. – W ogóle mu nie pomożesz. Chodź do hotelu – poprosił. Wyrwała rękę z jego uścisku, patrząc na niego wrogo.
- To mój przyjaciel – syknęła. – Myślę, że powinieneś już iść, Thomas – dodała chłodnym tonem. Nigdy dla niego taka nie była. W głowie zaświtała mu przerażająca myśl, że może pokochała Hildego, dlatego nie chciała opuścić szpitala, ale odegnał ją, zanim zdążyła narobić zamętu w jego zmęczonym umyśle.
- Gregor, idziesz? – spytał. Schlierenzauer zawahał się przez moment.
- Kupię sobie kawę i dołączę do ciebie – obiecał. Morgenstern pokiwał głową. Objął Blankę i pocałował ją lekko w policzek.
- Będzie z nim dobrze – mruknął, choć sam nie do końca w to wierzył. Przytaknęła, wycierając wierzchem dłoni łzy z policzków. Usiadła na jednym z kilku połączonych, szpitalnych krzeseł, patrząc na oddalające się plecy ukochanego. Została sama, ta samotność powoli zaczęła ją przytłaczać. Hilde był na badaniach, a ona tkwiła na prostym, ciemnoniebieskim krześle, z twarzą ukrytą w dłoniach. Próbowała wyrzucić z pamięci obraz nart opadających na zeskok i ich właściciela staczającego się po nim bezwładnie.
- Wypij, chociaż trochę. – Opuściła ręce, z zaskoczeniem patrząc na stojącego przed nią Schlierenzauera. Skoczek trzymał w dłoni plastikowy kubek z kawą z automatu. Polka wymownie spojrzała na miejsce obok siebie. Usiadł, wręczając jej naczynie.
- Dlaczego nie poszedłeś do hotelu? – spytała cicho. Wzruszył ramionami.
- W ramach przeprosin za bankiet? – odparł pytaniem na pytanie. – Wiesz, taką mam metodę. Zachowuję się jak sukinsyn, potem jestem miły, potem znowu zachowuję się jak sukinsyn. – Uśmiechnęła się blado, dzięki niemu. Odnotował to w pamięci jako jedno ze swoich największych osiągnięć, poza skokami.
- Ja się tak strasznie boję, że nie będzie mógł skakać – szepnęła Grabarska. – Że to go zniszczy. – Oparła głowę o jego ramię, przymykając powieki. Po policzkach znowu popłynęły jej łzy. Schlierenzauer niepewnie pogłaskał jej ciemnobrązowe, miękkie włosy. Płakała przy nim, już kolejny raz, a on wiedział, że niedługo znowu ją zrani. Zawsze to robił. Jej oddech cichł powoli, zwalniał. W którymś momencie zauważył, że łzy przestały płynąć z jej oczu. Delikatnie odsunął się, układając jej bezwładne ciało na połączonych, pozbawionych podłokietników krzesłach. Zasnęła, wycieńczona strachem, emocjami, płaczem. Siedział na podłodze, obok niej, pilnując, by nic nie zaburzyło jej snu. Z sali Norwega wyszedł wysoki, postawny lekarz w średnim wieku. Schlierenzauer podniósł się, zerkając niepewnie na dziewczynę.
- Mamy już wszystkie wyniki – oznajmił mężczyzna. – Od przyszłego sezonu będzie już skakał – zapewnił, uśmiechając się szeroko. Oddalił się szybkim, sprężystym krokiem. Austriak ukucnął przy krzesłach.
- Blanka – szepnął, gładząc jej ramię. – Wszystko w porządku. Tom będzie skakał. – Nie miał pojęcia, czy go słyszała, czy nadal spała. Na jej bladej twarzy pojawił się delikatny, niemal niezauważalny uśmiech. Schlierenzauer delikatnie wziął ją na ręce i wyszedł ze szpitala, w ciemną noc, niosąc uśpioną Polkę przez niemiecki Oberstdorf.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz