sobota, 30 listopada 2013

[27] My sami niszczymy nasz świat


            Przed poznaniem Blanki, Tom Hilde nie miał pojęcia, jak bardzo można martwić się o jedną osobę. Kochał ją, jak siostrę, była dla niego małą siostrzyczką, którą musiał się opiekować, chronić przed złem całego świata. Nie zawsze potrafił, nie zawsze był w stanie, to go raniło, jej łzy, jej smutek, jej ból. Czasami łapał się na tym, że bardziej zależało mu na jej szczęściu niż swoim własnym. Dlatego przyjechał do Austrii, ignorując rehabilitację po upadku. Musiał upewnić się, że wszystko z nią w porządku, musiał uciszyć irracjonalne myśli w głowie, że może Blanka coś sobie zrobi, może już zrobiła, może będzie za późno.
- Siedziałeś tak całą noc? - spytała Grabarska. Hilde siedział obok niej, na brzegu łóżka, z uwagą wpatrując się w twarz dziewczyny, wciąż jeszcze poznaczoną śladami płynących kilka godzin temu łez. W milczeniu pokiwał głową. Przez pół nocy próbował uspokoić płaczącą przyjaciółkę, powtarzał jej, że wszystko sie ułoży, ale ona mu nie wierzyła. Płakała, po prostu płakała, z bólu, z bezsilności, w jakiś sposób z przyzwyczajenia. Kiedy jesteśmy dziećmi, świat, ludzie, uczą nas, że płacz zapewni nam to, czego potrzebujemy, czego chcemy. Jedzenie, ciepło, przytulenie matki, zabawkę, cokolwiek. A potem tak nam zostaje, płaczemy z przyzwyczajenia, kiedy czegoś chcemy, kiedy czegoś nam brakuje, bo liczymy, że los będzie jak dobra, kochająca matka, i da nam to, czego najbardziej w owej chwili pragniemy.
- Połóż się spać - mruknęła Grabarska, siadając na łóżku i przeczesując palcami włosy. - Nie będę już płakać.
A potem los brutalnie nam pokazuje, że łzy nic nie zmienią, nic się nie zmieni, nie będzie lepiej.
- Nie chce mi się spać - odparł Hilde, uśmiechając się ciepło do dziewczyny. - Piłem kawę. I spałem, w nocy.
- Jak długo? - spytała. Wzruszył lekko ramionami.
- Wystarczająco długo.
Pokręciła z powątpiewaniem głową, patrząc na skoczka zaspanymi jeszcze oczami. Przez moment jeszcze nie pamiętała bólu wczorajszego dnia, powodu swojego płaczu, nie pamiętała wzroku Morgensterna i słów Schlierenzauera. Ale wspomnienia wróciły już po chwili, uderzając w nią z mocą rozpędzonego pociągu. Zagryzła wargi, próbując pohamować jęk wydzierający się z jej gardła.
Obserwował ją, zaciskającą usta, powstrzymującą się od płaczu. Nie potrafił jej pomóc, mimo najszczerszych chęci. Tylko Schlierenzauer mógłby ukoić jej ból, wyciszyć jej cierpienie.
Kochała go, wbrew sobie, ale kochała go najmocniej, jak tylko była w stanie. A w drobnym ciele Blanki Grabarskiej mogło zmieścić się dużo miłości.
- Blanka, kochanie, nie płacz - poprosił, nie wiedząc, co powiedzieć. - Wszystko się jakoś ułoży.
Prychnęła cicho.
- Nic się nie ułoży, Tom - szepnęła. - Nic.
Skuliła się na łóżku, patrząc pustym wzrokiem w ścianę. Milczała, przygryzając wargi. Nie poruszała się.
Przerażało go to, obserwowanie jej, dzwoniąca mu w uszach cisza i ból w jej miodowych oczach. Ból i pustka. Blanka była pusta, uszła z niej cała energia, zniknęły wszelkie ślady życia. Została tylko powłoka, drobne, szczupłe ciało, burza ciemnych włosów i piękne, bursztynowe tęczówki osłonięte siateczką czarnych rzęs. Ale wewnątrz nie było nic, tylko pustka, przerażająca, bolesna pustka. To było nawet bardziej przerażające niż płacz, rozpacz, ten jej tępy wzrok wbity w ścianę. Jakby już jej tam w ogóle nie było.
- Zostawisz mnie na jakiś czas samą? - odezwała się cichym, niemalże niesłyszalnym szeptem. Przez moment chciał odmówić, zostać wbrew jej woli, tylko po to, by upewnić się, że nic jej się nie stanie. Ale przecież już się stało.
Wiedział, że już nigdy nie będzie tą samą Blanką, że część jej umarła i już nigdy nie wróci, już zawsze pozostanie w niej zadra, blizna na sercu.
- Niedługo wrócę -obiecał, wstając z łóżka. Pokiwała w milczeniu głową. Wyszedł, zamykając za sobą dokładnie drzwi. Do jego uszu dobiegł jeszcze cichy szloch.
            Pomysł pójścia do pokoju Schlierenzauera przyszedł nagle, w chwili, kiedy słyszał, jak Blanka za drzwiami przez łzy powtarzała imię austriackiego skoczka. Kiedy do niego dotarło, jak bardzo go kocha. Zdecydowanie zapukał do pokoju młodszego kolegi po fachu. Drzwi otworzyły się po chwili. Schlierenzauer miał podkrążone oczy, jakby nie spał przez całą noc.
- Możemy pogadać? - spytał krótko Hilde. Austriak cofnął się o krok, wpuszczając Norwega do pustego pokoju.
- O co chodzi? Coś się stało?
Schlierenzauer przygryzł dolną wargę, usiłując ukryć uczucia, strach, że coś niedobrego działo się z Blanką, jego Blanką. Nie powinien tak o niej myśleć, nie była "jego", nie miał do niej żadnych praw. A mimo to cały czas tak ją nazywał w myślach, moja Blanka, moja Blanka, moja Blanka.
- Chodzi o Blankę, Gregor.
Jego austriackie serce, urodzone w Rumie pod Innsbruckiem, kochające góry, zamarło na chwilę, a potem zaczęło bić dwa razy szybciej, niż powinno.
- Coś się stało? - powtórzył swoje pytanie. Zacisnął drżące dłonie, wpatrując się w przygaszone, jasnoniebieskie oczy Norwega.
- Blanka cię kocha, Gregor - odezwał się cicho Hilde. - Nie potrafi bez ciebie żyć, znam ją na tyle dobrze, żeby to wiedzieć. Kocha cię, a ty ją ranisz, w imię czego? Większego dobra? - zamilkł na moment. - I tak już zraniliście Thomasa, ranicie samych siebie. Po co?
- Byłoby lepiej, gdyby wróciła do Morgensterna - mruknął Schlierenzauer. - Dla wszystkich byłoby lepiej.
- Gregor. - Stanowczy ton Norwega zmusił go do spojrzenia mu prosto w oczy. - Kochasz ją?
Zacisnął wargi. Mógł zaprzeczyć, skłamać, sprawić, by wszyscy uwierzyli, że nic do Grabarskiej nie czuje. Rzucić skoki, wyjechać na drugi koniec świata i postarać się zapomnieć o bursztynowych tęczówkach z Polski. Ale nie potrafił. Jakaś dziwna siła pchała go do przodu, napędzała do działania, do funkcjonowania, do mówienia prawdy, do bycia blisko niej, nawet jeśli to bolało, raniło wszystkich wokół, nawet ją.
Nie potrafił odpuścić. Nie potrafiłby o niej zapomnieć.
- Kocham - odparł cicho. - Jak jasna cholera.
- Więc dlaczego tak ją ranisz? - zapytał Hilde. Wzruszył ramionami. Żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy. Poplątane myśli w jego głowie nie chciały przybrać formy słów. Nie potrafił tego wyjaśnić, nie wprost, nie zdaniami, wyrazami, w jakimkolwiek języku. Chciał, najbardziej na świecie, przede wszystkim jej, a potem innym ludziom na tej planecie. Ale nie umiał, po prostu, najzwyczajniej, po ludzku, nie potrafił.
- Nie... to jest cholernie skomplikowane, Hilde - mruknął. Zacisnął dłonie w pięści. - Byłoby lepiej, gdyby Blanka wróciła do Thomasa. Dla wszystkich byłoby lepiej.
Norweg nie odpowiedział od razu. Westchnął cicho, przymykając oczy. Dałby wszystko, żeby ukrócić cierpienie przyjaciółki.
- Obawiam się, Gregor - zaczął cicho - że na to jest już za późno - rzekł ze smutkiem. - Na powrót Blanki do Thomasa.
- Wiem - odparł niemalże szeptem Schlierenzauer, zaciskając oczy. Przecież mężczyźni nie płaczą.

            Potrzebowała go, jak tlenu, jak wody, jak bijącego serca wewnątrz swojej klatki piersiowej. Nie czekała na Toma, wyślizgnęła się cicho z pokoju, kierując swe kroki na hotelowy taras, ubrana tylko w cienki sweter i dresowe spodnie. Płatki śniegu spadały na ziemię, na rozrzucone w nieładzie włosy Grabarskiej, cienki sweterek w czerwone kropki i dłonie zaczerwienione od mrozu. Po policzkach spływały jej łzy, skapywały na balustradę pokrytą śniegiem, wytapiały maleńkie dołki w zaspach. Ostatnio tak często płakała, a kiedyś przecież była tak silna.
- Do cholery, Blanka, jest zima!
Odwróciła się. Gregor stał za nią, ściągając z siebie ciepłą, sportową bluzę.
- Ubierz się - polecił. Posłuchała, włożyła na siebie jego ubranie, wdychając słodką woń jego ulubionych perfum.
- Gregor, błagam - wyszeptała. Zbliżyła się do niego, stała tak blisko, że mogła dostrzec ciemniejszą plamkę na jego idealnej, brązowej tęczówce w prawym oku, delikatne piegi na nosie, niemalże słyszała przyspieszone bicie jego serca. Pokręcił głową, ale jakby z wahaniem, jakby sam nie zgadzał się ze swoją odpowiedzią na niezadane pytanie.
- Blanka... - Oparła czoło o jego klatkę piersiową, drżąca od chłodu, drobna, krucha jak tafla szkła, ulotna jak spłoszony motyl. Blanka Grabarska, delikatna, piękna Polka, którą pokochał.
- Proszę cię, Gregor, zrób to dla mnie, zrób to dla nas - błagała, szeptem, gorączkowo wyrzucając z siebie słowa. Podniosła głowę i wspięła się na palce, składając delikatny pocałunek na jego zmarzniętych ustach. Cofnął się o krok, mrużąc oczy.
- Blanka... - powtórzył, nie potrafiąc ubrać poplątanych myśli w słowa. Podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w orzechowe tęczówki. W jej wzroku było wszystko, czego w życiu pragnął, miłość, pożądanie, niema prośba. W jej wzroku była ona sama.
Gwałtownie przyciągnął ją do siebie i pocałował. Wplotła palce w jego potargane włosy, przyciskając się do niego całym ciałem.
Tak bardzo potrzebowała jego dotyku, jego ciepła, jego oddechu na swojej skórze, jego bliskości. Tak bardzo potrzebowała j e g o, Gregora Schlierenzauera, jej zakazanego owocu, który był słodszy niż jabłko, które skusiło Ewę.
- Blanka?!
Okrzyk Fettnera obudził ich z amoku. Oderwali się od siebie, oboje z paniką w oczach. Manuel i Kofler wpatrywali się w nich z nieukrywanym zaskoczeniem.
- Manu... - wyszeptała Grabarska.
Schlierenzauer chciał ją objąć, przytulić, uspokoić, a jednocześnie chciał jak najszybciej o niej zapomnieć, chciał wymazać jej obraz ze swojego serca. Odsunął się i odwrócił od niej, spoglądając na świat pokryty śniegiem.
- Biedny Thomas - mruknął Kofler. - Myślał już, że jesteście przyjaciółmi, Schlieren - powiedział głośniej. Obaj skoczkowie rzucili Polce pogardliwe spojrzenie i odeszli.
Dziewczyna, zagryzła wargi, wpatrując się w pustkę przed sobą.
- Gregor... - wyszeptała błagalnie. Schlierenzauer nawet na nią nie spojrzał.
- Właśnie dlatego nie możemy być razem - odparł, siląc się na chłód w głosie. Blanka podeszła do niego powoli.
- Dupek - syknęła. Uderzyła go otwartą dłonią w policzek.
Zabolało. Bardziej niż uderzenie, zraniło go jej słowo, pogarda w oczach, ból, który znowu jej sprawił. Odeszła szybkim krokiem, a on wiedział, że znowu przez niego płacze, mimo że nie widział łez na jej policzkach. Znowu to zrobił.

            Drżącą ręką wybrała numer i przyłożyła telefon do ucha. Po kilku sygnałach usłyszała znienawidzony głos kobiety, która dała jej życie.
- Miałaś rację - wyszeptała. - Miłość wszystko niszczy. To koniec układu z Morgensternem.
Zakończyła połączenie, nie dając matce nawet dojść do słowa. Otarła wierzchem dłoni łzy z policzków i spojrzała na siedzącego na łóżku Norwega. Hilde uśmiechnął się do niej delikatnie, próbując dodać jej otuchy.
- Nie rozumiem go, wiesz? - powiedziała cicho, zamykając oczy. - I chyba nigdy go nie zrozumiem.
Pokiwał głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Cały czas nie potrafił jej pomóc, mimo że tak bardzo tego chciał.
- To trudny człowiek - odparł w końcu. Przytaknęła, zagryzając wargi.
W jej głowie bez przerwy kłębiły się niejasne, poplątane myśli, nie dając jej wytchnienia nawet na sekundę. Nie mogła jeść, spać, uśmiechać się, śpiewać, nie mogła normalnie funkcjonować, jej umysł wypełniało wspomnienie orzechowych tęczówek Schlierenzauera, jego dotyk, tembr głosu, każde słowo, jakie padło z jego ust.
A jednak musiała nauczyć się żyć bez Gregora.

            Wiadomość wysłana do przyjaciółek z Polski była krótka i lakoniczna, informowała o zakończeniu związku z Morgensternem. Hilde trzymał dłoń na ramieniu Blanki, kiedy tępo wpatrywała się w ekran komputera.
- Tom, jak to możliwe, że wszystko się tak cholernie pokomplikowało? - spytała szeptem. Norweg nie odpowiedział, zresztą dziewczyna nie oczekiwała od niego odpowiedzi.
Niczego już nie oczekiwała.
Wstała, podeszła do okna, odgarnęła włosy z pobladłej twarzy. Norweg nagle zauważył, że ostatnio bardzo schudła, a przecież zawsze była drobna.
- Nauczę się bez niego żyć - powiedziała cicho. - Bez Gregora. Jakoś... jakoś chyba dam radę.
Oboje chyba tylko chcieli w to wierzyć.


~*~
Powracam.
Myślałam, że to nigdy nie nastąpi, a jednak. Historia Blanki jest dla mnie ważniejsza, niż myślałam.
Ale cieszę się, że tu jestem. I mam nadzieję, że Wy też:)