niedziela, 9 grudnia 2012

[25] Zwycięzca bierze wszystko


            Nie potrafił w pełni cieszyć się ze swojej wygranej. W końcu, po latach marzeń, zwyciężył w Turnieju Czterech Skoczni, a jednak nie umiał się z tego cieszyć. Skrzywdził Blankę, zranił ją mocniej niż kiedykolwiek, mówiąc jej, że ją kocha. A przecież doskonale wiedział, że dla niej był jak brat. Tylko jak brat. Grabarska kochała Morgensterna, a on, Schlierenzauer, musiał stać z boku i patrzeć na ich szczęście. Patrzeć, jak facet, który przez tę drobną dziewczynę znowu stał się jego przyjacielem, obejmuje tę uroczą, słodką Polkę, całuje, jak trzyma ją za rękę. Obserwować w milczeniu ich miłość, mogąc tylko marzyć o byciu na jego miejscu.
- Kurwa - mruknął Schlierenzauer, ściskając w dłoni wręczony mu bukiet kwiatów. Potrącił ramieniem któregoś z Polaków, chyba Hulę, ale nie zwrócił na to uwagi, pogrążony we własnych myślach, wściekły na samego siebie. - Mogłem jej tego nie mówić.
Zranił ją, był jej przyjacielem, a w jej sercu pozostawił tylko zgliszcza. Chciał, żeby była z nim na tym konkursie w Bischofshofen, kiedy wygrał Turniej Czterech Skoczni. Ale zaprzepaścił to, wiedział, że nie przyjdzie, nie dla niego. Mogła przyjść tylko dla Thomasa. Bo to jego kochała.
            W milczeniu wpatrywała się w skoczków kolejno lądujących na zeskoku, zaciskając dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Wygrał. Morgenstern wygrał konkurs, a Schlierenzauer cały Turniej. Podmuch wiatru rozwiał jej włosy, kiedy wpatrywała się w Gregora, uśmiechającego się sztucznie obok Thomasa. Już wiedziała, dlaczego. Kochał ją. Obaj ją kochali. A ona? Była pewna jednego, jej miłość do starszego z Austriaków minęła tak nagle, jak się pojawiła, w mgnieniu oka, niemal niezauważalnie. Żałowała, po raz pierwszy żałowała, że dała mu wszystko, że w pewnym momencie poświęciłaby dla niego samą siebie. Jak głupia, naiwna dziewczynka, która jeszcze nic nie wiedziała o miłości.
Drgnęła, widząc Schlierenzauera oddalającego się od zeskoku, z bukietem kwiatów w zaciśniętej pięści i medalem zawieszonym niedbale na kurtce. Instynktownie, nie zastanawiając się nad tym, co robi, odwróciła się gwałtownie i pobiegła w stronę skoczka.
- Gregor! - krzyknęła. Kilkoro ludzi obejrzało się za nią, ale nie zwolniła, biegnąc za Austriakiem. - Schlierenzauer!
Zatrzymał się. Patrzył na nią pustym wzrokiem, bez uczuć, bez żadnych emocji.
- Co? - spytał krótko. Stanęła tuż przed nim, ślizgając się wzrokiem po jego twarzy. Nie miała pojęcia, po co właściwie za nim pobiegła. Przygryzła dolną wargę.
- Gratuluję - mruknęła, wbijając wzrok w udeptany śnieg pod ich stopami.
- Dzięki.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Nieśmiało podniosła wzrok, natrafiając na oczy Schlierenzauera. Jasnobrązowe, przygaszone tęczówki. Nie cieszył się ze zwycięstwa. Nie był w stanie, przez nią.
Jasnobrązowe, przygaszone tęczówki.
- Kocham cię - szepnęła, zanim ta myśl do końca uformowała się w jej głowie. Otworzył szerzej oczy, wpatrując się w nią z niemym pytaniem.
- Jak... jak to? - spytał cicho, ściągając brwi. - Ty? Mnie?
Uśmiechnęła się smutno, patrząc na niedowierzanie w jego oczach. Pokiwała powoli głową.
- Chyba... chyba tak.
Zagryzła wargi. Ta myśl uderzyła ją z prędkością rozpędzonego samochodu, nagle, niespodziewanie, może trochę bez sensu. A jednak to wszystko miało sens, nagle wszystko się ułożyło. Dlaczego czuła się winna po tym, jak spała z Thomasem. Dlaczego przestała kochać Morgensterna, dlaczego to Gregora szukała, kiedy potrzebowała pomocy. Idiotyczna, bezsensowna myśl nazwała uczucie, którego dotychczas nie potrafiła zdefiniować. Miłość. Kochała Schlierenzauera.
- Blanka... - wyszeptał. Pochylił się lekko, jakby chciał ją pocałować, ale cofnął się o krok. - Zmieniłaś mnie - powiedział głośniej, próbując opanować drżenie swego głosu. - Na lepsze. To... to nie jest fair. Jesteś z Thomasem. Kochasz Thomasa. - Brzmiał, jakby próbował przekonać o tym samego siebie. Otworzyła usta, by zaprotestować, ale odwrócił się i odszedł. Nie spojrzał na nią. Ignorował jej krzyki, rozpaczliwe błaganie, by wrócił. Tylko podświadomie wyczuwała jego ból, gdy odchodził, z bukietem kwiatów w zaciśniętej pięści.

            Nie spała w nocy. Nie mogła. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała jego twarz, jego orzechowe, smutne tęczówki, i ten cichy, nieśmiały błysk nadziei, kiedy powiedziała mu, że go kocha. O ile wieczorem jeszcze nie była pewna, o tyle nad ranem wiedziała, że naprawdę zakochała się w Schlierenzauerze, dawno temu. Po prostu tego nie zauważyła, może nie chciała zauważyć, skupiając się na karierze i związku z Morgensternem. Powtarzała, że Gregor był dla niej jak brat. Ale przecież ona nigdy nie miała brata.
Rano poszła do pokoju Morgensterna. Nie potrafiła dłużej go okłamywać, nie potrafiła okłamywać samej siebie, wierząc, że jeszcze go pokocha, że jeszcze będzie jak dawniej. Zawahała się jeszcze, trzymając dłoń na klamce, ale po chwili nacisnęła ją bez pukania. Jedno z łóżek było puste, na drugim leżał Morgenstern, czytając gazetę.
- Blanka. - Jego twarz rozpromieniła się na jej widok, ale radość zaraz zgasła, kiedy dokładnie się jej przyjrzał. - Boże, kochanie, coś się stało? Wyglądasz okropnie. Źle się czujesz?
- To koniec, Thomas - wyszeptała. Wstał, patrząc na nią z niedowierzaniem, przerażeniem.
- Blanka... Blanka... - powiedział. Głos mu drżał, niebieskie oczy zaczęły błyszczeć niezdrowym blaskiem. Zacisnęła dłonie w pięści.
- Nie kocham cię. - Słowa cięły jego serce jak skalpel. - Chyba nigdy cię nie kochałam, Thomas.
Wydawało jej się, że tak będzie lepiej. Nie tłumaczyć. Nie przepraszać. Myślała, że może brutalna, naga prawda zaboli go mniej.
Odwróciła się, była pewna, że nie chciał, by widziała jego łzy. Zanim zamknęła drzwi, słyszała jeszcze, jak wyszeptał jej imię.
            Opierał się o parapet, patrząc przez okno na zimowy krajobraz Bischofshofen. Stała kilka metrów od niego, chłonąc wzrokiem przygarbioną sylwetkę w czarnej bluzce i dżinsach, potargane, ciemnoblond włosy, zaciśnięte dłonie. Chciała, żeby się odwrócił, chciała móc spojrzeć w jego orzechowe tęczówki, które prześladowały ją przez całą noc, nie pozwalając zasnąć, nie pozwalając zapomnieć o ich właścicielu. Podeszła do niego i delikatnie dotknęła palcami odsłoniętej skóry na karku skoczka. Odwrócił się gwałtownie.
- Blanka, nie - rzucił ostrzegawczo. Dostrzegła w jego oczach płomień, błaganie, tysiące emocji, których się bał, z którymi próbował walczyć. Uniosła lekko brwi, nie odrywając dłoni od jego skóry. Powiodła palcem po mocno zarysowanej żuchwie Schlierenzauera, pokrytej delikatnym, kilkudniowym zarostem. Uśmiechała się łagodnie, analizując wzrokiem każdy fragment jego twarzy, zaskoczona, jak bardzo wydawał jej się być idealny. Przygryzł dolną wargę, patrząc jej prosto w oczy.
- Odsuń się - powiedział. Próbował być stanowczy, ale zabrzmiało to bardziej błagalnie. Pokręciła powoli głową.
- Nie chcę - mruknęła. Odgarnął jej włosy z twarzy i przyciągnął ją zaborczo do siebie. Jego usta natychmiast odnalazły jej wargi, wpił się w nie łapczywie, jakby miała to być jego jedyna szansa na pocałowanie ukochanej. Odpowiedziała na pocałunek, przeczesując palcami jego i tak już rozwichrzone włosy. Oderwali się od siebie, oddychając szybko. Przycisnął ją do siebie, zamykając w hermetycznym uścisku własnych rąk, próbując ochronić przed całym światem, przed bólem, który na nią czeka, którego on sam będzie niejednokrotnie powodem.
- Blanka... - szepnął. Zacisnęła palce na jego koszulce na wysokości łopatek, broniąc się przed uwolnieniem z jego uścisku. Tam świat ranił, tutaj, w jego ramionach, była bezpieczna, wreszcie była szczęśliwa. Nie chciała wracać tam. Chciała zostać tutaj.
Był silniejszy, puścił ją i odepchnął lekko. Odszedł bez słowa. Znowu odszedł bez słowa. Pustka raniła, bo brakowało w niej Schlierenzauera, jego orzechowych tęczówek i bezpiecznego uścisku silnych rąk.
            Przygryzając wargi, wszedł do ich wspólnego pokoju, przygotowany na atak, na złość, krzyki i ciosy od Morgensterna. W uszach zadzwoniła mu cisza, przerywana tylko szmerem przyspieszonego, płytkiego oddechu blondyna. Gregor popatrzył niepewnie na przyjaciela stojącego nieruchomo na środku niewielkiego pokoju.
- Thomas... - zaczął cicho. Morgenstern drgnął. Spojrzał na Schlierenzauera pustym wzrokiem.
- Zostawiła mnie - oznajmił głucho. - Blanka. Moja Blanka. Przyszła i powiedziała, że to koniec. Czemu? Gregor, czemu ona mnie zostawiła?
Schlierenzauer zacisnął dłonie w pięści, patrząc na przyjaciela. Nie wiedział, co miał powiedzieć, nie wiedział, ile powiedziała Morgensternowi Grabarska.
- Powiedziała, że mnie nie kocha - ciągnął Thomas. - Ale przecież mnie kochała. Było nam dobrze, Gregor, byliśmy szczęśliwi. Dlaczego ona mnie nie kocha? Dlaczego ona mnie już nie kocha?
Nie mógł patrzeć na jego cierpienie, wiedząc, że to on jest jego przyczyną. Wiedząc, że Morgenstern nie ma pojęcia, dlaczego Blanka go zostawiła. Że zostawiła go dla jego przyjaciela, Schlierenzauera, że to on odebrał mu miłość jego życia.
- Nie wiem, Thomas - szepnął. Nie potrafił powiedzieć mu nic więcej.
On sam nie wiedział już nic.
- Przykro mi - mruknął, nieudolnie poklepując Morgensterna po ramieniu. Blondyn uśmiechnął się smutno.
Powinien wiedzieć. Ale Gregor nie potrafił mu wyznać, dlaczego Blanka go zostawiła.

            Tamtej nocy żadne z nich nie spało. Schlierenzauer wpatrywał się w sufit, doskonale zdając sobie sprawę, że na łóżku obok jego przyjaciel walczy z łzami. Dopiero teraz zobaczył, jak bardzo Morgenstern kochał Blankę, ale jednocześnie wiedział, że sam kochał ją może nawet mocniej, o ile to w ogóle możliwe. Ta niepozorna dziewczyna zmieniła ich obu, zamkniętego w sobie, zimnego Gregora i niestałego w uczuciach, bawiącego się innymi Thomasa. Zmieniła ich, ale też zraniła, może nie do końca świadomie.
Taka mała, zagubiona kruszyna.
W jakiś sposób był na nią wściekły. Czuł się przyjacielem Morgensterna, czuł się odpowiedzialny za jego krzywdę, a jej nie starczyło odwagi, by wyznać Thomasowi prawdę. Przekręcił się na bok, byle tylko nie musieć patrzyć na otwarte oczy Austriaka błyszczące w ciemności. Za oknem widział gwiazdy rozświetlające niebo nad uśpionym miastem. Ich ostatnia noc w Bischofshofen. Nie mógł spać. Niepewnie, nie do końca świadomie dotknął palcami swoich ust, przypominając sobie pocałunek. Kochał Blankę. Tylko tego był pewien w swoim życiu.
Miłość boli.
            Zagubiona. Tak się czuła. Pogubiona we własnych myślach, własnych emocjach, działaniach, pragnieniach. Nie potrafiła już zapomnieć o Schlierenzauerze. Jak to się stało, że tak długo nie dostrzegała, że go kocha? Zaślepiło ją złudzenie uczucia do Morgensterna? Jej ból po stracie ojca, wszystkie problemy ścigające ją po całej Europie? Nie wiedziała. Wpatrywała się w czarne niebo za oknem, to samo niebo, na które patrzył też Gregor.
Miłość boli.
            Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Nie rozumiał jej. Nie rozumiał, dlaczego Blanka go zostawiła. Byli razem szczęśliwi, przecież było im razem dobrze. Przecież byli razem idealni. Nieświadomy Morgenstern wpatrywał się pustym wzrokiem w plecy pozornie śpiącego Schlierenzauera.
Miłość boli.

            Spotkali się na hotelowym korytarzu, jakby podświadomie szukali się w budynku. Stanęła kilka kroków od niego, patrząc niepewnie w orzechowe tęczówki Schlierenzauera. Widziała w nich złość, przerażało ją to. Nie chciała, by był na nią zły.
- Gregor? - odezwała się niepewnie. Zrobił krok w jej stronę, zaciskając usta.
- Nie powiedziałaś Thomasowi, dlaczego z  nim zerwałaś, prawda? - spytał cicho. Zawahała się, potrząsnęła głową, mrużąc lekko oczy. Podszedł do niej. Zadrżała, kiedy przejechał palcami po jej policzku.
- Powinnaś była mu powiedzieć - stwierdził chłodno. - Thomas powinien wiedzieć. Musisz być z nim szczera, Blanka.
Wpatrywała się w niego z uwagą, w jego tęczówkach błyszczał smutek. Znowu była powodem jego smutku.
Pochylił się i pocałował ją w policzek, ledwie muskając delikatną skórę swoimi wargami. Uśmiechnęła się słabo.
- Przepraszam, Gregor - szepnęła. - Powiem mu. Powiemy mu. O nas. Prawda?
Pokręcił głową.
- Nie ma nas, Blanka. To nie tak powinno być. Nie kosztem innych, nie kosztem Thomasa.
W jego oczach widziała złość. I ból.
- Gregor - jęknęła. Zaśmiał się zimno, znowu się oddalając, znowu stając się tym starym Schlierenzauerem, tym, którego nienawidziła.
- Okłamałaś mojego przyjaciela - powiedział wypranym z emocji tonem. Odwrócił się, zostawiając ją samą na środku korytarza.
Po jej twarzy spływały łzy.
Tylko on wiedział, ile go kosztowało zostawienie jej tam, zapłakanej, pogrążonej w bólu, który znowu on spowodował.
Kiedy po godzinie znalazł ją na tym korytarzu Kofler, milczała, uparcie ignorując łzy spływające po jej policzkach. Nie chciała powiedzieć, co się stało. Nie chciała nic powiedzieć. Płakała.
Miłość boli.


~*~
Rok temu, dziewiątego grudnia, na starym, onetowym adresie ukazał się prolog tej historii.
Rok. Szmat czasu. Niesamowite, że ja nadal trwam przy tej historii. Że są ludzie, że jesteście WY, czytający to, dwadzieścia pięć rozdziałów. A to dopiero okolice połowy.
Za ten rok, dwadzieścia pięć rozdziałów, dwadzieścia sześć postów, licząc prolog - dziękuję.
I proszę, zostańcie jeszcze przy tej historii.
Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa.

poniedziałek, 19 listopada 2012

[24] Rany


            - Blanka...
- Nie chcę o tym rozmawiać, Thomas - ucięła stanowczo. Morgenstern patrzył na nią z rozpaczą.
- Nie możesz siedzieć zamknięta w pokoju i gapić się w sufit.
- Mogę. - Zacisnęła wargi i odsunęła się, kiedy próbował ją objąć. Bała się mu powiedzieć, dlaczego nie chciała z nim rozmawiać o śmierci ojca. Bała się przyznać, że go już nie kocha.
- Martwię się o ciebie - powiedział cicho skoczek. Prychnęła. Powoli traciła bariery, traciła samą siebie. Już nie potrafiła udawać, że kocha Morgensterna.
- Wiem - szepnęła. Raniła siebie, raniąc jego, jakby nie była jeszcze wystarczająco pokaleczona. A nie miała nikogo, kto mógłby opatrzyć jej rany. Thomas patrzył na nią z bólem, ale ona nie mogła mu pomóc, nie chciała, nie potrafiła. Wszystko byłoby prostsze, gdyby go kochała. Ale my, ludzie, mamy jedną wspólną cechę. Wszyscy lubimy komplikować sobie życie.
- Idź już - poprosiła. - Na trening. Idź.
Nie chciał jej zostawiać, ale wiedział, jak wściekły będzie Pointner, jeśli nie pojawi się na oficjalnym treningu.
- Blanka... obiecaj, że nic sobie nie zrobisz - odezwał się niepewnie, kiedy w głowie rozbłysła mu niejasna myśl, że Grabarska mogłaby spróbować skrzywdzić samą siebie. Zadrżał. Dziewczyna powoli pokiwała głową.
- Obiecuję, Thomas - mruknęła. Nie był w stanie jej w pełni uwierzyć, widział, jak bardzo pokaleczona była, jak mocno zraniła ją śmierć ojca, jak wielki cios zadała jej matka, informując ją o tym dopiero po pogrzebie, by nie wracała do Polski.
- Martwię się o ciebie - powtórzył. Dziewczyna wzruszyła ramionami, patrząc pustym wzrokiem na krople deszczu spływające po drugiej stronie szyby. - Coś się z tobą dzieje, Blanka. Widzę to. Coś bardzo niedobrego.
- Mój ojciec nie żyje, Thomas - powiedziała pustym, cichym głosem. - Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam, rozłączyłam się, bo przyszedłeś, a on chciał mi coś powiedzieć. Kiedy umierał, ja byłam tutaj, z tobą, świetnie się bawiąc. Nie byłam na pogrzebie, nawet nie wiem, gdzie jest pochowany. Nie umiem się za niego pomodlić, nie będę miała już okazji, żeby mu powiedzieć, że był dla mnie ważny i nie wrócę do Polski, do domu, już nigdy. Nie mam już po co wracać. Tak, Thomas, dzieje się coś złego. Od dawna.
Drżała, widział to, chciał ją objąć, ale gorycz w jej głosie odepchnęła go. Jakby nie mówiła tylko o śmierci ojca. Jakby raniło ją o wiele więcej rzeczy, zbyt wiele, by była w stanie sobie z nimi poradzić.
- Idź już - poprosiła. Chciał zostać, chciał jej jakoś pomóc. Ale nie potrafił, już nie. Wyszedł, zostawiając ją samą, w pokoju, w którym ciszę przerywał tylko deszcz za oknem.

            Nie poszła na konkurs. Nie śpiewała. Nie była w stanie, nie miała na to siły. W ogóle nie wychodziła z pokoju. Nawet nie płakała, po prostu siedziała, patrząc przez okno na Innsbruck. Na odległy zarys Bergisel, miejsce, gdzie uciekła, gdy dowiedziała się o śmierci ojca. Nie miała siły płakać, nie miała siły na nic. Jakby umarło w niej coś bardzo ważnego, coś, bez czego nie była już w stanie normalnie funkcjonować. Bała się tak żyć, ale nie wiedziała, co zrobić, by wrócić do normalności. Nie wiedziała, czy to w ogóle było jeszcze możliwe. A nie umiała prosić o pomoc. Drgnęła, słysząc nieco niepewne pukanie do drzwi. Nie reagowała, nadal patrzyła w okno. Nie chciała z nikim rozmawiać, słuchać kolejnego wykładu o tym, że powinna wyjść z pokoju, popłakać i żyć dalej, że właściwie to nic takiego się nie stało. Stało się. Stało się zbyt wiele różnych rzeczy, by mogła wrócić do normalności, do dawnej siebie. Już nie. Nigdy nie będzie Blanką, która rozmawiała z Koflerem na lotnisku w Oslo o chłopakach z kadry, która pisała piosenki dla Thomasa Morgensterna, która potrafiła bez słów porozumieć się z Tomem Hilde... Tamta Blanka umarła, zniknęła, nie było jej i miała już nigdy nie wrócić.
- Blanka, otwórz. - Zamknęła oczy, słysząc ten głos. Nie chciała widzieć nikogo, ale wiedziała, że Schlierenzauer, stojący po drugiej stronie drzwi, nie odpuści. Niechętnie wstała z łóżka i powlokła się do drzwi.
- Ilu was jest? - spytała.
- Tylko ja - odparł Austriak. Otworzyła drzwi i wróciła na łóżko, nie patrząc nawet na skoczka. Wszedł do pokoju, patrząc na nią niepewnie.
- Wiesz, że zawsze będę przy tobie, prawda? - odezwał się po kilku długich minutach milczenia. Pokiwała głową, wpatrując się w skoczka pustym wzrokiem.
- Jestem wdzięczna - szepnęła. Zamknęła oczy i położyła się na plecach, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Poczuła, że Schlierenzauer usiadł obok niej. - Opowiedz mi o konkursie - poprosiła. - Opowiedz mi o czymkolwiek.
Wpatrywał się w nią uparcie, z troską, śledząc wzrokiem każdy jej ruch. Martwił się o nią, bardziej niż Kofler, bardziej niż Hilde, który prawie nic nie wiedział, może nawet bardziej niż Morgenstern.
- Andreas wygrał - powiedział cicho. - Kofler. Po pierwszej serii prowadził Stoch, ale zepsuł drugi skok. Byłem drugi.
- Gratulacje - wtrąciła Grabarska, otwierając oczy. Uwielbiał kolor jej tęczówek, taki miodowy, czysty, tak podobny do oczu jego siostry. - Cieszę się. Naprawdę się cieszę, Gregor.
Pokiwał głową, przyglądając jej się uważnie. Zaciskała wargi, jakby z trudem powstrzymywała łzy. Bał się o nią, że sobie coś zrobi, że w którymś momencie nie wytrzyma, upadnie, a obok nie będzie nikogo, kto mógłby ją złapać.
- I utrzymałem prowadzenie w Turnieju - dodał. - Może wreszcie uda się to wygrać. Chciałbym.
- Uda się - zapewniła go dziewczyna. - Musi się udać, Gregor. Zasługujesz na to. - Uśmiechnęła się, siadając na łóżku. Instynktownie wyciągnął ręce i przyciągnął ją do siebie, próbując uchronić przed całym światem.
- Jesteś dla mnie jak brat - mruknęła. Rozciągnął wargi w niewyraźnym uśmiechu, kiwając delikatnie głową.
- I zawsze będę - odparł.

            Pokręciła głową.
- Nigdzie nie idę, Schlierenzauer - prychnęła. Austriak wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Musisz się przewietrzyć, Blanka. Zobaczyć światło dzienne. Nie pozwolę ci siedzieć samej w tym pokoju całymi dniami. Chodź. - Chwycił ją za rękę i pociągnął lekko. Przewróciła oczami i zrobiła dwa kroki do przodu. Skoczek podał jej ciepłą, puchową kurtkę.
- Gregor, mój ojciec nie żyje - przypomniała cicho.
- Moja siostra też - odparł. - Musisz dalej funkcjonować, Blanka. Martwimy się o ciebie, wszyscy. Thomas wariuje, a ty nie chcesz z nim rozmawiać. Blanka, czemu nie chcesz z nim rozmawiać?
Zacisnęła wargi. Nie potrafiła powiedzieć Gregorowi, że już nie kochała Morgensterna. I nie potrafiła rozmawiać z jasnowłosym skoczkiem, unikała go, jak tylko mogła, byle tylko nie patrzeć w jego śliczne, niebieskie oczy i nie wiedzieć tego bólu, którego była powodem.
- Chodźmy na ten spacer, miejmy to już z głowy - mruknęła. Wyszła pierwsza ze swojego pokoju, nie zauważając lekko triumfalnego uśmiechu na twarzy Schlierenzauera.
            Milczeli, idąc obok siebie przez zaśnieżony Innsbruck. Instynktownie kierowali swoje kroki w stronę Bergisel.
- Zimno mi - mruknęła Blanka, opierając się ramieniem o bramę skoczni. - Chodź na górę - poprosiła. - Na jakąś kawę, albo coś.
Pokiwał głową i pchnął furtkę, wpuszczając dziewczynę na teren obiektu. Wpatrywał się w kilka niesfornych kosmyków jej brązowych włosów, które wymknęły się spod wełnianej czapki. Z wyglądu nadal przypominała mu Evę, ale z charakteru już dawno była dla niego tylko Blanką Aliną Grabarską. Zupełnie inną dziewczyną, niż jego siostra. Silniejszą i jednocześnie bardziej kruchą, jeśli to w ogóle możliwe.
- Spadam stąd - mruknął nagle. Odwróciła się gwałtownie, patrząc na niego z uniesionymi brwiami, na środku zeskoku Bergisel.
- Co? - spytała. Wzruszył ramionami.
- Spadam. Nie muszę cię niańczyć - stwierdził, zaciskając wargi. Grabarska zrobiła kilka kroków w jego stronę.
- Jaki ty masz, do cholery, problem? - wycedziła. - W co ty grasz, Schlierenzauer, co? Co ty odwalasz?
- Chcesz wiedzieć, jaki ja mam problem? - spytał zaczepnie. - Chcesz wiedzieć? CIEBIE! Ty jesteś moim cholernym problemem, Blanka. Wyglądasz jak moja siostra, która nie żyje, która zginęła przez Morgensterna, a ty z nim jesteś, sypiasz z nim i jesteś szczęśliwa, a to powinna być Eva, nie ty! Nienawidzę cię, odkąd cię poznałem, ale kiedy byliśmy zamknięci w jednym pokoju, coś się zmieniło. Zobaczyłaś, jaki jestem, a ja zobaczyłem, jaka ty jesteś. I to jest mój problem! To, jaka jesteś, jak krucha, to, że ciągle muszę cię ratować, a najchętniej rzuciłbym to w cholerę, byle być dalej od ciebie! Ty jesteś moim problemem, bo cię kocham, Blanka! Kocham cię - rzekł miękko. Rozchyliła lekko drżące wargi.
- Gregor... dlaczego mi to mówisz? - spytała rozpaczliwym, pełnym bólu szeptem.
- Bo nie chcę spędzić całego życia zastanawiając się, co, jeśli mnie kochałaś, a ja milczałem - odparł, uśmiechając się smutno. Wpatrywała się w niego ze strachem, z rozpaczą, ze smutkiem. Wahając się, zrobił krok w przód i delikatnie musnął wargami jej policzek.
- Przepraszam, Blanka - powiedział. Odwrócił się i odszedł, zostawił ją samą na zeskoku pięknej, świętej Bergisel, wpatrującą się ze łzami w oczach w jego oddalające się plecy.

            Czuła się, jakby brakowało jej tlenu. Jakby świat wirował pod jej stopami. Płonęło jej serce, płonęło całe ciało, z bólu, żalu, uczuć, których nie potrafiła zdefiniować. Nigdy nie pomyślałaby, że Gregor mógł ją pokochać. Nigdy nic nie dostrzegła. Był przecież jej przyjacielem, bratem, którego nigdy nie miała. Nagle wszystko zaczęło układać jej się w głowie. Dlaczego nie potrafił patrzeć na nią i Thomasa, dlaczego był wściekły, kiedy zaczęli ze sobą sypiać, czemu został z nią w szpitalu po wypadku Toma i czemu opiekował się nią, kiedy tego potrzebowała. Kochał ją.
- Kocha mnie - wyszeptała, ważąc te słowa w ustach. Brzmiały nierealnie, jak opowieść o Kopciuszku. Bajki się nie zdarzają, to tylko fikcja. Kopciuszek nigdy nie pojechał na bal, został w domu macochy, coraz bardziej tłamszony i nieszczęśliwy. Książę nie był ideałem, ożenił się z bogatą dziewczyną, którą wybrali mu despotyczni rodzice. Kopciuszek popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść otaczającej go, wymierzonej przeciw niemu nienawiści, a Książę zdradzał swoją żonę, próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia. Wzrok żony go ranił, tak jak złe słowa raniły Kopciuszka. Nie ma bajek. Jest tylko rzeczywistość.
A rzeczywistość bolała Blankę bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Raniła swoich bliskich, raniła Thomasa, raniła Gregora, nie zdążyła się pożegnać z ojcem, Hilde tkwił w Norwegii, próbując wrócić do siebie po upadku. Została całkiem sama. A przez całe swoje życie najbardziej bała się samotności.
Impulsywnie wyjęła telefon z kieszeni. Nie przejmowała się czymkolwiek. Spojrzała na szczyt Bergisel, pomieszczenie, gdzie skryła się po telefonie od matki, gdzie znalazł ją wtedy Schlierenzauer, a wtedy tylko on potrafił ją uspokoić.
Jak brat.
Wybrała numer Toma i przyłożyła słuchawkę do ucha. Miarowy sygnał nie uspokajał, wręcz przeciwnie, doprowadzał ją do szału. Potrzebowała rozmowy z kimś, kogo jeszcze nie skrzywdziła.
- Coś się dzieje? - Hilde miał zmartwiony głos, jakby na odległość wyczuwał ból Grabarskiej. Dziewczyna przełknęła łzy. Nie potrafiła mu powiedzieć. Nie tak. Nie w tamtej chwili.
- Tom... mogę sobie popłakać do telefonu? - spytała cicho.
- Jasne. - Oboje milczeli, po twarzy Polki płynęły łzy. Po drugiej stronie słuchawki, w Norwegii, Hilde zaciskał nerwowo dłonie w pięści, walcząc z cisnącymi mu się na usta pytaniami. Znowu się o nią bał. I znowu nie mógł nic zrobić.
Szlochała w słuchawkę, nie mogąc poradzić sobie z krzywdą, którą nieświadomie wyrządziła Schlierenzauerowi.


~*~
Bo w piątek mnie nie będzie, a teraz siedzę i się nudzę właściwie.
Bo tego.
Schlierenzauer.
I w ogóle.

piątek, 2 listopada 2012

[23] Help

Uparte myśli nie dawały jej spokoju. Nie potrafiła nad nimi zapanować. Nie była w stanie się uspokoić, w głowie nadal krążyło jej to jedno zdanie, przerażające i wyzwalające jednocześnie. Nie kochała Thomasa. Nie kochała Thomasa. Nie kochała już Thomasa Morgensterna. Zmrużyła oczy, wpatrując się w gwiazdy nad jej głowami. Bała się swoich myśli, bała się tego jednego zdania, bała się, bo w którymś momencie, którego nie dostrzegła, przestała kochać Thomasa. Thomasa, który był przecież mężczyzną jej marzeń, idealnym dla niej. Chciała go kochać, naprawdę tego pragnęła, ale jej serce, jej umysł, jej dusza, wszystko chciało inaczej, wszystko drżało na myśl o jego dotyku, drżało ze strachu, z obrzydzenia.
- Wszystko w porządku? – Nie słyszała jego kroków. Uśmiechnęła się blado na dźwięk jego zmartwionego głosu.
- Tak, wszystko okej – skłamała. Schlierenzauer stanął obok niej, patrząc w czarne, usiane gwiazdami niebo.
- Nie wierzę ci – mruknął. Nie spojrzał na nią. Nawet nie musiał. Odkąd Hilde wyjechał, był jej najlepszym przyjacielem. Ale ona walczyła z myślami, z którymi nikt inny nie mógł jej pomóc. Gregor był też przyjacielem Thomasa, obaj starali się odbudować utraconą więź właśnie dla niej. Wiedziała, że mogła stracić ich obu. Że mogła stracić o wiele więcej. Szacunek ludzi, przyjaźń Schlierenzauera, Koflera, Fettnera, dziewczyn z Polski… Nie chciała tego wszystkiego tracić, ale nie chciała też żyć w kłamstwie, musieć całować Thomasa, ściskać jego dłoń i wiedzieć, że najchętniej uciekłaby jak najdalej od niego.
- Nie musisz mi wierzyć – odparła, patrząc na Austriaka. Zaciskał wargi, uparcie wpatrując się w ciemne niebo. Delikatny wiatr igrał z jego włosami, rozrzucając je na wszystkie strony. Myślał nad czymś, nie odzywał się, a Grabarska bała się przerywać tę ciszę panującą między nimi. Badała wzrokiem jego twarz, lekko zmarszczone czoło, zaciśnięte usta, orzechowe tęczówki osłonięte siateczką ciemnych rzęs.
- Martwię się o ciebie – powiedział, wypuszczając z ust obłoczek pary. Pokiwała lekko głową.
- Przepraszam, Gregor – szepnęła. Impulsywnie, podeszła do niego i oparła czoło o jego ramię. Pogłaskał ją delikatnie po plecach.
- Nie przepraszaj mnie, Blanka – mruknął. Uśmiechnęła się blado. – Nie musisz mnie przepraszać. – Doskonale to wiedziała. Powinna przepraszać teraz Morgensterna.
Drgnęła, czując w kieszeni spodni wibracje telefonu. Rzadko ktoś do niej dzwonił. Dziewczyny komunikowały się z nią przez Internet, Tom skupiał się na powrocie do zdrowia, a reszta jej przyjaciół była razem z nią, w Innsbrucku, w pokojach na tym samym piętrze.
- Zaraz wracam – mruknęła, wyplątując się z objęć Schlierenzauera. Weszła do pokoju, naciskając zieloną słuchawkę.
- Tak? – rzuciła, nie patrząc nawet na numer.
- Blanka, muszę cię o czymś poinformować. – Zesztywniała, słysząc głos matki. Milczała przez moment, obie milczały.
- Coś się stało? – spytała w końcu. Jeszcze przez moment wszystko było dobrze. Jeszcze przez moment nie znała odpowiedzi na to pytanie. A potem, przez kilka słów, jedno zdanie wypowiedziane bezosobowym tonem, zawalił jej się świat.
Schlierenzauer słyszał, jak trzasnęły drzwi, ale początkowo nie zwrócił na to uwagi. Nadal wpatrywał się w gwiazdy, analizując myśli w swojej głowie. Dopiero potem zaniepokoiła go cisza w pokoju Blanki. Kiedy tam zajrzał, jej już dawno nie było.

- Gdzie Blanka?
Morgenstern podniósł oczy znad książki, patrząc pytająco na Schlierenzauera.
- U siebie, miała pisać piosenki, czy coś – odparł, marszcząc brwi. Młodszy z Austriaków zacisnął dłonie w pięści.
- Nie ma jej – powiedział ostro. – Ktoś do niej zadzwonił. Odebrała, rozmawiała chwilę. I zniknęła. – Thomas niecierpliwie zerknął na trzymaną w dłoniach książkę. – Morgenstern, idioto, twoja dziewczyna zniknęła do cholery! Coś się stało! Nie dociera?! COŚ SIĘ MUSIAŁO STAĆ!
- Uspokój się, Schlierenzauer – mruknął blondyn. – Wrzeszczenie nic nie pomoże. Pomyśl lepiej, co się mogło stać. No wymyśl coś! – Nagle owładnęła nim panika, nagle zrozumiał, że mogło stać się coś złego, bardzo złego, że mógł… że mógł stracić Blankę, być może nawet częściowo z własnej winy, na zawsze, tak, jak stracił kiedyś Evę Schlierenzauer. Spojrzał na swoje drżące palce.
- Powiedz Pointnerowi, znajdź chłopaków, niech ktoś zadzwoni do Hilde, może to z nim coś nie tak – nakazał Gregor. – Cały czas próbuj do niej dzwonić. I idźcie jej szukać, przecież, do cholery, nie mogła wyjechać z Innsbrucka, gdzieś musi być.
- A ty? – spytał niepewnie Morgenstern. Schlierenzauer rzucił mu ostre, twarde spojrzenie. Nie odpowiedział. Wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami, jakby tym mógł zagłuszyć własne myśli. Oparł się o ścianę, oddychając ciężko, jak po przebiegniętym maratonie. Był przerażony, nie mógł nabrać powietrza do płuc, strach ściskał go za gardło.
- Uspokój się, Schlierenzauer – syknął sam do siebie, zaciskając dłonie w pięści.
- Coś się stało? – Podniósł wzrok. Loitzl wpatrywał się w niego z niepokojem. Przygryzł dolną wargę, próbując powstrzymać jej drżenie.
- Blanka zniknęła – odparł cicho, może zbyt cicho, by nie zdradzić się ze swoim przerażeniem przed kolegą z kadry. – Rozmawiała z kimś przez telefon, potem wybiegła z pokoju. Nie wiem, gdzie jest, nie wiem, co się stało, NIE WIEM – wykrzyczał.
- Gregor, uspokój się – rzekł łagodnie Wolfgang. – Jesteś jej przyjacielem, pomyśl, gdzie mogła pójść. Skup się. Idź tam, szukaj jej. Wszyscy jej będziemy szukać. – Schlierenzauer pokiwał głową. Gdzie mogła pójść? Przecież nie znała Innsbrucka, a jeśli coś się stało, nie myślała, gdzie idzie, była zbyt impulsywna, zbyt krucha, by trzeźwo myśleć. Mówiła coś? O jakimś miejscu? Normalnie pewnie poszłaby no kawiarni, ale nie w takim stanie, a był przekonany, że stało się coś naprawdę złego.
- Hilde nic nie wie, nie rozmawiał z Blanką – oznajmił Thomas, pojawiając się nagle na korytarzu obok Schlierenzauera. Głos Morgensterna drżał, zdawał się być wyblakły, jakby on stracił całą nadzieję. – Gregor… co teraz? – spytał niepewnie. Młodszy z Austriaków przez moment milczał, wbijając wzrok w sznurówki swoich adidasów.
- Idziemy jej szukać – powiedział w końcu. – Weź resztę chłopaków, rozdzielmy się. I musimy być w kontakcie.
- Gdzie idziesz? – spytał Morgenstern. Gregor zastanawiał się przez chwilę.
- Bergisel.

Jeszcze nigdy uliczki Innsbrucka prowadzące na skocznię nie wydawały się Schlierenzauerowi tak przerażające, samotne i zimne. Nawet w otoczeniu ludzi czuł się całkiem sam. Bał się o Blankę, bał się, że stało się coś bardzo złego. W głowie krążyła mu myśl, że może Grabarskiej już nie ma, że może jego przyjaciółka, jego drobna, krucha, uparta Blanka nie żyje, może coś się jej stało, a może to ona sama coś sobie zrobiła. Była jego najlepszą przyjaciółką, niektórzy uważali, że zastąpiła mu siostrę, tragicznie zmarłą Evę. Zatrzymał się nagle na środku ulicy, zaciskając oczy. Bał się, tak cholernie się o nią bał. Czuł się jak duch, jakby sam już nie żył, jakby tylko ona była w stanie go jeszcze dostrzec, w półmroku, w półśnie. Tylko ona w niego wierzyła, kiedy wszyscy inni się odwrócili. Tylko Blanka.
- Bergisel – wyszeptał nagle. Cokolwiek się nie stało, musiała być na skoczni, na świętej Bergisel. Mówiła kiedyś, jak magiczne to dla niej miejsce, jak bardzo je pokochała, tak jak mnóstwo innych ludzi. Przyspieszył, musiał jak najszybciej tam dotrzeć. Drżały mu dłonie, zacisnął je w pięści i wepchnął do kieszeni, biegł, byle szybciej, byle bliżej skoczni, byle upewnić się, że Blanka była cała i zdrowa. Zarys budowli przybliżał się z każdym jego krokiem, jego serce biło coraz mocniej, z wysiłku, ze strachu, pompowało jego krew szybciej, mocniej, dodając mu sił, gnając go do przodu.
Pchnął bramę, rozglądając się gorączkowo po trybunach. Były puste, nie licząc pary robiącej sobie zdjęcia na tle skoczni. Nigdzie nie było Blanki. Nie na dole. Oddychając szybko, płytko, pobiegł do wieży. Musiała być na górze, przecież musiała być gdzieś na Bergisel.
- Blanka! – krzyknął w przestrzeń. Nic. Cisza. Nikt nie odpowiadał. Jego krzyk spłoszył tylko część nadziei w jego duszy. Wjechał windą na górę, cały czas przygryzając wargi, aż poczuł metaliczny smak krwi. Bał się, przez cały czas ta myśl tłukła mu się w głowie, jak bardzo się o nią bał. Jak bardzo był przerażony. Pomieszczenie na górze zdawało się być puste, opanowane półmrokiem i dzwoniącą w uszach ciszą. Nie było jej, nigdzie nie było widać Blanki Grabarskiej. Zamknął oczy, nabierając powietrza do płuc jak ryba wyjęta z wody. Zniknęła. Coś się musiało stać, coś złego, a jej tu nie było, nie miał pojęcia, gdzie jest, co się z nią dzieje, a był tak cholernie przerażony, tak cholernie…
- Gregor…
Spojrzał w stronę, z której dochodził głos. Siedziała skulona w kącie, z kapturem kurtki narzuconym na głowę. Drżała od tłumionego płaczu. Tylko oczy błyszczały w półmroku, błyszczały bólem, łzami, przerażającą pustką. Podszedł do niej i ukucnął obok dziewczyny.
- Blanka, co się stało? – spytał łagodnie. Broda jej drżała. Otarł palcem łzy z jej policzka.
- Zadzwoniła do mnie matka – zaczęła szeptem. – Powiedziała, że… że mój ojciec… tata… zmarł dzień przed… przed Sylwestrem, a-ale ona nie… nie chciała mnie odrywać od śpiewu – wyjąkała. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, nie wiedział, co powiedzieć, jak jej pomóc, co się robi w takiej chwili. – Już… już go pochowali, więc nie mam po co wracać do Polski. Przyszłam tu, bo… bo stąd widać cmentarz i… sama nie wiem, co sobie myślałam. – Zaśmiała się smutno. Spojrzała mu prosto w oczy, widział, jak znowu próbowała być silna mimo wszystko, jak próbowała się nie załamać. Widział, że tak naprawdę jeszcze nawet nie płakała.
- Chodź tu – mruknął, wyciągając ręce i przyciskając ją do siebie. Wtuliła mu twarz w obojczyk, pociągając nosem. – Płacz – szepnął. Wiedział, że tego potrzebowała, a znał ją na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę, że będzie się od niego powstrzymywać.
- To boli, Gregor – jęknęła Grabarska. Wyplątała się z jego objęć i spojrzała mu z rozpaczą prosto w oczy. – Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam… chciał… chciał mi coś powiedzieć, a-a ja… wolałam iść gdzieś z Thomasem, niż rozmawiać z tatą…. – Drżały jej usta, drżał jej oddech, kiedy nabierała powietrza do płuc, wydawało jej się, że cały świat drży.
- Nie mogłaś wiedzieć.
- Jestem złym człowiekiem, Gregor. – Otworzył usta, by coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale położyła mu palec na wargach. – Jestem. Przecież ranię wszystkich wokół.
- Nieprawda – powiedział twardo. Uśmiechnęła się smutno.
- Chciałabym w to wierzyć, Gregor. Naprawdę bym chciała.
Martwił się o nią. Chciał jej pomóc, ale wiedział, że to ona sama pierwsza musiała sobie dać z tym wszystkim radę. Przygryzł niepewnie dolną wargę.
- Martwiliśmy się o ciebie. Wszyscy – rzekł cicho. – Cholera – syknął. – Powinienem powiedzieć chłopakom, że jesteś bezpieczna. Zaczekasz tu na mnie chwilę? – spytał niepewnie. Kiwnęła głową. Bał się ją zostawić w pustym, cichym pomieszczeniu na szczycie Bergisel. Podszedł do drugiej ściany, wyjmując z kieszeni komórkę. Szybko wybrał numer Koflera.
- Znalazłem Blankę. Jest cała i zdrowa. Zabiorę ją do hotelu – poinformował półgłosem. Słyszał, jak Andreas odetchnął z ulgą. – Pogadamy później.
- Thomas? – spytała cicho Grabarska. Odwrócił się do niej. Stała, opierając się plecami o ścianę, jakby bała się, że bez tego za chwilę upadnie.
- Kofler – odparł. Pokiwała głową. Podeszła do niego, niepewnie, nadal drżąc i przytuliła się do niego, tak po prostu. Jakby nigdy jej nie zranił. Jakby wszystko zawsze było w porządku. Pogłaskał ją delikatnie po włosach. Nie mówił jej, że wszystko będzie w porządku. Nie miał prawa jej tego mówić.
- Kiedyś będzie łatwiej – mruknął tylko. Pokiwała głową.
Do głowy przyszła jej gorzka myśl, że gdyby znalazł ją Thomas, nie potrafiłby jej pomóc, a ona nie potrafiłaby mu powiedzieć, co się stało. Już nie.

~*~
Nie mam siły do onetu, dziękuję, do widzenia, 713 komentarzy i prawie 25000 wejść w pizdu, pozdrawiam serdecznie.
Musi być z dwoma myślnikami adres, bo inaczej zajęty</3

[22] Don’t deceive me

- Nie jesteś gotowy.

- Jestem gotowy.

- Lekarze tak nie uważają.

- Lekarze mnie wypuścili.

- Ale nie wracaj do treningów.

- Wrócę najszybciej, jak będę mógł.

- Nie w tym roku.

- Rok się dziś kończy.

- Nie w tym sezonie.

- W tym sezonie wrócę do skoków.

- Nie wrócisz.

- Bo co? – spytał zaczepnie Hilde. Blanka załamała ręce.

- Martwię się o ciebie – powiedziała z rozpaczą. – Złamałeś kręgosłup. Do cholery, Tom, ty mogłeś przestać chodzić!

- A niedługo będę mógł skakać – odparł Norweg. – Blanka,przestań. Spokojnie. Będzie dobrze. – Z bólem spojrzała na jego posiniaczoną, poobijaną twarz.

- Widziałam twój upadek, czekałam w szpitalu na jakiekolwiek wieści, przerażona, odchodziłam od zmysłów. Nie wiń mnie, że się martwię – prychnęła. Hilde roześmiał się cicho, wyciągając w jej stronę ręce.

- Nie winię cię – rzekł łagodnie. – Chodź tu. – Objął ją. Czuł, jak powoli rozluźnia napięte mięśnie. Była dla niego jak młodsza siostra, którą powinien się opiekować, chronić przed całym złem tego świata, czasami nawet przed nią samą.

Ale wiedział, że teraz powinien skupić się na sobie, na zdrowieniu, rehabilitacji, jak najszybszym powrocie do skoków.

- Jesteś moim najlepszym przyjacielem – powiedziała spontanicznie Blanka, odsuwając się od Norwega. Pokiwał głową, uśmiechając się. Dla skoków mógłby rzucić wszystko. Ale bał się zostawić Grabarską na pastwę losu. Była zbyt delikatna.

- Jestem twoim najlepszym przyjacielem – potwierdził. Grabarska spoważniała nagle.

- A Daria? – spytała cicho. Hilde zacisnął wargi w wąską linię.

- Muszę się skupić na powrocie do skoków – odparł, starając się, by jego głos brzmiał pewnie. Polka przymknęła oczy. – Może… Może coś by z tego wyszło, Blanka, ale… skoki są najważniejsze. Musisz mnie zrozumieć.

- Staram się – odparła. – Ale to ona powinna cię zrozumieć, Tom, nie ja. To o nią chodzi.

- Zrozumie to, prawda? – zapytał. Wyciągnął ręce, chcąc ją objąć, ale cofnęła się o krok. Obudowała się przed nim niewidzialnym murem. – Blanka?

- Dopiero się staram zrozumieć – powiedziała chłodnym tonem. – Przepraszam, Tom. To nadal jest moja przyjaciółka.

- Wiem o tym. – Cisza, żadne z nich się nie odzywało. Powietrze wdzierało się pomiędzy nich, rozwiewając włosy dziewczyny.

- Uważaj na siebie, Tom – poprosiła.

- Blanka… – zaczął skoczek. Twardym spojrzeniem miodowych oczu dała mu do zrozumienia, że ta rozmowa dobiegła końca. Odwróciła się i odeszła, szybkim, równomiernym krokiem. Obserwował jej drobną, oddalającą się sylwetkę. Zrobiłby dla niej wszystko, była dla niego jak siostra, której nigdy nie miał. Nagle zobaczył, jak ważna jest dla niej każda przyjaźń, każda osoba, która w pewnym momencie, nawet krótkim, była najważniejsza. Pojął, dlaczego Blanka tak usilnie starała się zrozumieć Schlierenzauera. Poznała jego historię, słyszała opowieść o jego siostrze i odkryła, że gdzieś w głębi serca Gregor nie jest złym człowiekiem. Chciała pokazać to całemu światu. Chciała zbawiać świat, kawałek po kawałku, zaczynając od pokaleczonych, uszkodzonych ludzi, odgradzających się od reszty murem. Chciała zniszczyć te mury, a nieświadomie budowała je wokół siebie. Próbując leczyć rany innych, narażała na nie samą siebie. I nie potrafiła uleczyć siebie, a inni nie chcieli nawet zobaczyć, jak bardzo cierpiała, nawet jeśli sama nie zdawała sobie z tego sprawy.

- Blanka! – zawołał za nią. Przystanęła, odwróciła się. Patrzyła na niego posmutniałym wzrokiem. Jakby fakt, że poświęcił znajomość z Darią dla powrotu do zdrowia osobiście ją zranił. – Postaram się wrócić. Jak najszybciej. I wszystko naprawić – obiecał. Nie odpowiedziała. Pokiwała głową, jakby nie do końca mu wierzyła. Zabolało.



Rozejrzała się po pomieszczeniu, mrużąc oczy. To był idiotyczny pomysł Fettnera i Koflera, ta sylwestrowa impreza w hotelowym pokoju skoczków. Manuel świętował fakt, że Olka była blisko, a Andreas najwyraźniej szukał pretekstu, by spędzić trochę czasu z Magdą. Blanka musiała tu być ze względu na Thomasa, oczekiwał tego od niej. A ona przecież go kochała.

- Zaraz przyjdę – rzuciła w stronę Morgensterna, patrząc poprzez tłum ludzi na czarne, lekko poskręcane włosy. Ścisnęła jego dłoń na pożegnanie, ignorując pytanie, które chciał zadać.

- Daria – zawołała, starając się przekrzyczeć rozmowy i muzykę sączącą się z głośników. Brunetka odwróciła się. W dłoni ściskała kieliszek wypełniony jasną cieczą. Białe wino, w którym szukała chwili zapomnienia.

- Wszystko w porządku, Blanka? – spytała, uśmiechając się. Grabarska zacisnęła na moment wargi.

- To ja powinnam o to pytać – powiedziała w końcu. To nie był dobry czas na mówienie o jej własnych obawach i bezsensownych, niepoukładanych myślach krążących jej w głowie. – Co z Tomem?

- Ty najlepiej wiesz, co się dzieje z Tomem – odparła Daria. Grabarska chwyciła dłoń przyjaciółki i pociągnęła ją w stronę balkonu.

- Tu się nie da rozmawiać – mruknęła, mijając wyraźnie już pijanego Zaunera. Czarnowłosa podążała za nią.

- Blanka, o co ci chodzi? – spytała w końcu, splatając ręce na piersiach. Z jej ust wydobywały się obłoczki pary.

- Czujesz coś do Toma? – Grabarska wpatrywała się w przyjaciółkę z uporem. Daria wzruszyła ramionami, opróżniając kieliszek.

- Lubię go – odparła po kilu przedłużających się sekundach ciszy. – Dobrze się z nim rozmawia. Ale to już wiesz.

- Nie o to mi chodzi.

- Wiem. – Daria roześmiała się smutno. – Ale on teraz musi skupić się na powrocie do skakania. To jest dla niego najważniejsze.

- Zależy ci na nim. – Nie pytała, stwierdziła to. Brunetka znowu wzruszyła ramionami.

- Dam sobie radę, Blanka. Nie obchodzi mnie Hilde. Nie będę za nim nawet tęsknić – powiedziała ostro. Grabarska wiedziała, że jej przyjaciółka kłamała. Że jej przyjaciółka pokochała pewnego młodego, wesołego Norwega. Jeszcze kilka dni wcześniej cieszyłoby ją to, ale teraz, po upadku Toma, po jego wyjeździe… Nic nigdy nie mogło być w życiu łatwe.

- Idź do Thomasa – poprosiła Daria. Blanka zrobiła niepewny gest, jakby chciała objąć przyjaciółkę, ale bała się jej reakcji. – Idź i bądź szczęśliwa, chociaż ty.

Wszystkie były wewnątrz tak delikatne, tak kruche, jak szczęście, ulotne, nietrwałe. Tak łatwo je spłoszyć, zranić. Brunetka uśmiechnęła się niepewnie do przyjaciółki.

- Przykro mi, Daria – rzuciła cicho Blanka. Czarnowłosa pokiwała lekko głową.

- Mnie też – odparła. - Ale nic nie poradzisz. Idź, czeka na ciebie. – Grabarska odwróciła się. Thomas wpatrywał się w nią uporczywie. Do północy pozostało kilkanaście minut.

Kilkanaście minut szczęścia.

Morgenstern objął ukochaną ramieniem i zaprowadził na balkon. Blanka wciągnęła do płuc mroźne, niemieckie powietrze.

- Cieszę się, że jestem z tobą – szepnęła, podnosząc głowę i patrząc na poważną twarz Morgensterna. Uśmiechnął się lekko i musnął wargami czubek jej głowy. Słowo. Jedno słowo, które tak pragnął usłyszeć z jej ust.

- Kocham cię – mruknął. Kocham. Chciał, żeby ona powiedziała mu to samo. Zawsze tego chciał. Pochylił się, szukając wargami jej ust. Odnalazł je bez problemu, jej twarz znał niemal na pamięć. Najpiękniejsza, ukochana twarz ukochanej dziewczyny. Nie obchodziło go, że patrzył na nich tłum ludzi. Niech patrzą. On przecież był szczęśliwy jak nigdy przedtem. A ona była z nim.

Schlierenzauer uśmiechnął się lekko, patrząc na szczęśliwą Blankę w objęciach Morgensterna. Całowali się, o czymś rozmawiali. Do północy zostało już tylko kilka minut. Gregor wiedział, że Grabarska potrzebowała przyjaciela gdzieś obok, w każdej chwili. Musiała mieć kogoś, do kogo mogła uciec. Hilde wrócił do Norwegii, a oni zostawali w Austrii. Jej oczy błyszczały, kiedy patrzyła na Morgensterna. W jednej sekundzie podjął decyzję. Teraz on będzie jej przyjacielem. Przestanie być egoistą i zadba o tę kruszynę.



Sztuczne ognie. Krzyki, śmiechy, brzdęk zderzanych ze sobą szklanych kieliszków. Północ. Nowy Rok. Nowy Rok, nowe nadzieje na przyszłość, na życie, na zmiany albo na stabilizację. Thomas pocałował Blankę w szyję i oddalił się, by złożyć życzenia kolegom z drużyny. Polka została sama na balkonie, na chłodzie, tylko ona i jej myśli. Miała to, czego zawsze chciała. Śpiewała, coraz więcej ludzi chciało jej słuchać. Thomas był przy niej zawsze wtedy, kiedy go potrzebowała, kochał ją najbardziej na świecie. Miała wspaniałych przyjaciół, matka jej nie niszczyła, zwiedzała świat… Wszystko, czego zawsze chciała.

- Wszystko w porządku? – spytał Kofler, stając obok niej. Spojrzała na niego. Lubiła te ciepłe, ciemnobrązowe oczy i zawsze szczery, szeroki uśmiech.

- Gdzie Magda? – Nie odpowiedziała od razu. Nie chciała. Bała się pytań o nią, bała się swoich własnych odpowiedzi.

- Siedzi z Darią i Olką – wyjaśnił. Grabarska pokiwała głową. – Blanka, co się dzieje?

Spojrzała w niebo. Czarne tło dla jaśniejących, odległych o tysiące mil gwiazd. I sztuczne ognie, wciąż rozbłyskujące nad ich głowami. Wypiła resztkę szampana z kieliszka.

- Nic się nie dzieje, Andreas – odparła. – Wszystko w porządku. – Zacisnął wargi. Nie wierzył jej, doskonale to wiedziała. Ale nie mogła mu inaczej odpowiedzieć. – Andi, wszystko gra. – Rozciągnęła wargi w szerokim uśmiechu. Pokiwał głową i objął ją. Zaśmiała się cicho.

- Wszystkiego najlepszego i oby ten rok był lepszy od poprzedniego, Blanka – powiedział. Uniosła lekko brwi, wyślizgując się z austriackich, ciepłych objęć. Źrenice wyparły miodowe tęczówki, ale uśmiechała się szeroko.

- A to w ogóle możliwe? – spytała ze śmiechem. Wzruszył ramionami.

- Nie wiem, nie mam pojęcia nawet – odparł. Uspokoiła go tym pytaniem. Cmoknął Polkę w policzek i wrócił do pomieszczenia, szukając wzrokiem kogoś, komu jeszcze nie składał życzeń. Grabarska uśmiechnęła się jeszcze raz, sama do siebie. Była tak świetną aktorką. Kofler jej uwierzył, nie miał powodu, by tego nie robić. Wszyscy zawsze jej wierzyli.

- Wszystkiego najlepszego.

Schlierenzauer. Znikąd pojawił się obok niej, z szerokim, ciepłym uśmiechem, z potarganymi włosami i błyszczącymi, ciemnymi oczyma.

- Wszystkiego najlepszego – odparła, udając wesołość. Ogniki w brązowych tęczówkach skoczka przygasły.

- Co się dzieje? – spytał. Pokręciła głową. – Nie okłamuj mnie, Blanka – poprosił.

Przygryzła wargi. Wiedziała, że był jej przyjacielem, że mogłaby mu powiedzieć o wszystkich swoich obawach, o wszystkich rzeczach, których nie była pewna, porozmawiać z nim, poprosić o radę. Ale coś ją blokowało od wewnątrz, coś nagle nie pozwoliło jej się otworzyć przed tym młodym, utalentowanym Austriakiem.

- Wszystko w porządku, Gregor – powiedziała pewnie. – Szczęśliwego Nowego Roku. – Cmoknęła go w policzek i odwróciła się, patrząc w gwiazdy. – Są piękne – stwierdziła. Gwiazdy, podobno oznaczały dusze zmarłych. Patrzących na nas z góry, z nadzieją, że przeżyjemy życie lepiej od nich. Że będziemy pierwszym szczęśliwym pokoleniem.

- Są piękne – zgodził się Schlierenzauer. Niepewnie spojrzał na dziewczynę. Wzrokiem dała mu do zrozumienia, że powinien teraz odejść.

Została sama, wpatrując się w gwiazdy. Otoczona ciszą, mimo gwaru pomieszczenia za jej plecami. Samotna, pogubiona, przestraszona, jak małe zwierzę nagle otoczone gromadą ludzi.

Zabębniła palcami o balustradę. Powoli odnajdywała odpowiedzi na swoje pytania. Nie wszystkie, ale kilka z nich już miała. Ale te odpowiedzi bolały jeszcze bardziej.

Na to najważniejsze pytanie już umiała odpowiedzieć.

Zacisnęła wargi. To bolało. A nie powinno.

Już przecież od dawna nie kochała Thomasa.

[21] Bez trzymanki

Nie chciała opuszczać Innsbrucka. Blanka pokochała to austriackie miasto. Ale miał rozpocząć się Turniej Czterech Skoczni, pierwszy konkurs rozgrywał się w niemieckim Oberstdorfie. Skocznia na Górze Cieni, tak nazywa się obiekt, na którym rywalizują rokrocznie najlepsi zawodnicy świata.

- Skocznia na Górze Cieni – powtórzyła w zamyśleniu Blanka, patrząc na zarys budowli na horyzoncie. Nieoficjalnym rekordzistą skoczni był Gregor, po imponującym skoku oddanym podczas mistrzostw Austrii.

- Dobrze się tu skacze – stwierdził Fettner, stając obok Grabarskiej i chwytając jej walizkę. – Tylko szkoda, że dziewczyny musiały wrócić do Polski. – Szatynka uśmiechnęła się delikatnie.

- A przez „dziewczyny” rozumiesz „Olka” – odparła przekornie. Skoczek pokiwał głową, wyjątkowo poważny. – Kochasz ją, prawda? – spytała. Milczał przez chwilę, wpatrując się w widniejący na horyzoncie zarys Schattenbergschanze.

- To idiotyczne – odparł w końcu. – Nie mogliśmy się znieść. Nadal ciągle się kłócimy. Ale… tak, kocham ją. Jak wariat.

- Wiem, że to brzmi banalnie i wszyscy wszystkim to powtarzają, ale nie skrzywdź jej, Manu – poprosiła Grabarska. Pokiwał głową, patrząc na skocznię.

- Z wysoka widać więcej – mruknął w zamyśleniu. – Kiedy lecisz, wszystko wydaje się zupełnie inne. Nie tylko krajobraz. Twoje myśli, zmartwienia. To, co czujesz i czego chcesz. Wszystko jest… wyraźniejsze.

- Ale lot trwa tylko kilka sekund – zauważyła Blanka. Manuel przytaknął, spoglądając na niemiecką skocznię.

- A potem znowu jesteś na lądzie, czujesz pod stopami ziemię i wszystko się rozmazuje. Tłum krzyczy, czekasz na wyniki, oceny sędziów, musisz się skupić, żeby nie zrobić czegoś głupiego, odpiąć narty, pomachać do kamery i przybić piątkę kilku kibicom. Musisz grać. Tylko w locie możesz być sobą.

- I na scenie – dodała szatynka. – Kiedy śpiewasz, kiedy wkładasz w to całą swoją duszę, samego siebie. Śpiewając, jestem sobą. Jestem dziewczyną, którą zawsze chciałam być. Ale potem schodzę ze sceny i nic nie jest ani tak idealne, ani tak proste, już nie.

- Czujesz się nieśmiertelna? Niepokonana? – spytał Fettner. – Kiedy śpiewasz. – Milczała przez chwilę, szukając w głowie odpowiednich słów.

- Niepokonana. Nieśmiertelna. Kuloodporna.

- Kuloodporna – powtórzył skoczek. – Dokładnie. Jesteśmy kuloodporni. Ale tylko przez moment. A potem wracamy do normalnego świata. – Blanka odgarnęła z twarzy włosy i wepchnęła je pod czapkę.

- Idziesz na bal? – zapytała. Organizatorzy Turnieju postanowili urządzić przyjęcie dla zawodników, dzień przed pierwszym konkursem. FIS próbował ocieplać swój wizerunek nadszarpnięty nieco przez nielubianą postać Waltera Hofera. Manuel potargał bezmyślnie ciemne włosy.

- Nie wiem – odparł. – Ty pójdziesz z Thomasem, Schlieren z tą swoją panienką, każdy kogoś sobie znajdzie. A Olki tu przecież nie ma.

- Impreza jest jutro wieczorem. Nie zdziwiłabym się, gdyby się tu zjawiła – roześmiała się Polka. – Ona naprawdę jest do tego zdolna.

- Wiem – mruknął Fettner. – Zdążyłem zauważyć. – Podniósł wzrok na niebo. Chmury płynęły po nim leniwie, zwiastując opady śniegu. – Chodźmy lepiej do hotelu – powiedział. – Morgen gotów mnie zabić za rzekome podrywanie jego ukochanej dziewczyny. – Blanka prychnęła cicho.

- Thomas wcale taki nie jest – zaprotestowała gwałtownie. Pierwsze płatki zaczęły spadać na ich głowy. Skoczek uniósł lekko brew.

- Gdyby nie to, że Schlierenzauer widzi w tobie siostrę, a Hilde ma obstawę w postaci całej norweskiej kadry, to mielibyśmy już dwóch zawodników mniej – stwierdził. – On cię tak kocha, że wyeliminowałby wszystkich, którzy mogliby mu ciebie zabrać, bez mrugnięcia okiem. – Naciągnął mocniej czapkę na uszy. – Chodź do hotelu. – Pociągnął za sobą jej walizkę w stronę dużych, drewnianych drzwi. Po chwili wahania Grabarska pobiegła w stronę ciepłego, bezpiecznego budynku.



Drgnęła, słysząc pukanie do drzwi jej pokoju. Blanka podniosła głowę znad czytanej książki. Austriaccy skoczkowie powinni być na treningu siłowym z Pointnerem, Norwegowie jeszcze nie przyjechali, Polacy już próbowali wyciągnąć ją na piwo, ale wykręciła się bólem głowy.

- Otwarte – rzuciła, wkładając kolorową zakładkę pomiędzy strony powieści. Po chwili w drzwiach stanął Thomas.

- Mam coś dla ciebie – oznajmił z szerokim uśmiechem, ukazując rząd lśniących, równych zębów. Dziewczyna uniosła lekko brwi.

- Siebie owiniętego czerwoną kokardą? – zapytała, powstrzymując śmiech. – Jakoś tego nie widzę. Chyba że schowałeś kokardkę pod ciuchami. – Morgenstern przewrócił oczami i wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Pod pachą trzymał spore pudełko.

- Mnie owiniętego kokardką dostaniesz na urodziny – obiecał poważnie. – Teraz coś gorszego. Ale przyda ci się. – Położył pudełko na łóżku Polki i zdjął pokrywę. Grabarska podeszła do niego, patrząc szeroko otwartymi oczami na zawartość. – Podoba ci się? – zapytał niepewnie skoczek.

- Jest piękna – odparła Blanka, nie do końca świadomie. – Ale…

- Na bankiet – wyjaśnił krótko. – Nie mogę pozwolić ci iść w byle czym. – Wyjęła z pudełka elegancką, czerwoną sukienkę i przyłożyła do siebie. Sięgała jej nieco przed kolana.

- Właściwie to powinnam się obrazić za nazwanie moich sukienek byle czym – stwierdziła przekornie. Zdjęła niewidzialny pyłek z tkaniny. – Ale jest piękna, więc ci wybaczam – dodała, uśmiechając się szeroko.

- Wspaniałomyślna – mruknął Morgenstern, całując ukochaną w szyję. – Przymierzysz? – spytał. Pokręciła głową, śmiejąc się.

- Zobaczysz mnie w niej na bankiecie – obiecała. Skoczek wygiął usta w podkówkę, wpatrując się w nią intensywnie niebieskimi oczami. – Nie działa to już na mnie, Thomas – stwierdziła. – Spadaj na trening, bo cię Alex wyśle do domu.

- Nie wyśle, jestem zbyt dobry w te klocki – odparł Morgenstern, odsuwając się o krok od Polki. – Za to ty zaraz mnie pobijesz, jeśli nie pójdę na tę siłownię, prawda? – Pokiwała głową, uśmiechając się szeroko.

- Dokładnie, Poranna Gwiazdeczko – roześmiała się. Cmoknął ją w policzek i zostawił samą w pokoju, zamykając drzwi z głośnym trzaskiem. Przez moment słuchała jego kroków na korytarzu, biegł, równomiernie uderzając stopami o podłogę. W zamyśleniu dotknęła sukienki. Była śliczna.

- W kolorze krwi – mruknęła. Wtedy nie zwróciła na to uwagi. Tylko potem zastanawiała się, czy to nie był zły znak.



Sala, w której odbywał się bankiet, wyglądała wspaniale. W wejściu wisiał wielki napis „powodzenia, skoczkowie!”.

- Postarali się – mruknął Thomas, mocniej ściskając dłoń Blanki. Z niezadowoleniem spojrzał na jej włosy spięte w wysoki, ciasny kok. – Wolę, jak masz rozpuszczone – stwierdził. Dziewczyna przewróciła oczami.

- Raz możesz znieść mnie taką – odparła ostro. Rozejrzała się, szukając wśród tłumu znajomych twarzy. Nigdzie nie mogła dostrzec reszty Austriaków ani Norwegów. Uśmiechnęła się nieznacznie, widząc Kamila Stocha i jego śliczną żonę otoczonych resztą polskiej kadry. Maciek Kot miał na sobie elegancki, ciemny garnitur, krawat w grochy i japonki, co wyglądało na jego przegraną w jakimś idiotycznym zakładzie. Hula sączył leniwie piwo, patrząc na młodszego kolegę z pobłażliwym uśmiechem. Nagle ktoś mocno szarpnął ją za ramię. Spojrzała w bok.

- Zabiję was kiedyś – oznajmiła radośnie, puszczając dłoń Morgensterna.

- Wywalą nas za to ze studiów, ale musiałyśmy przyjechać – stwierdziła Olka. Mocno uścisnęła przyjaciółkę, śmiejąc jej się do ucha. – Tęskniłam jak cholera, jak zwykle, ale wybacz, muszę znaleźć tego idiotę i powstrzymać przed skompromitowaniem się – powiedziała. Blanka pokiwała głową, patrząc, jak Aleksandra podeszła do Fettnera i pocałowała go lekko w policzek.

- A wy jesteście same? – zapytała. Daria i Magda równocześnie zaprzeczyły.

- Ja przyszłam z Tomem – wyjaśniła brunetka. – Michnikówna z Koflerem, bo się polubili, jak ostatnio pili kawę hektolitrami. – Blanka rozejrzała się niepewnie. Brakowało jednej znajomej osoby. Nigdzie nie widziała ani Katerine, ani Schlierenzauera.

- Thomas, gdzie Gregor? – spytała, odwracając się do blondyna. Skoczek wzruszył ramionami.

- Miał przyjść – odparł lakonicznie. Dziewczyna przewróciła oczami.

- Spotkamy się później – oznajmiła. Odeszła szybkim krokiem, zanim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać. Sukienka plątała jej się między nogami. Zimne powietrze uderzyło ją w twarz, kiedy wyszła na dwór. Zadrżała, na jej nagich ramionach momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Machinalnie sięgnęła ręką, by odgarnąć włosy z czoła, ale przypomniała sobie, że spięła je w ciasny kok. Rozejrzała się, drżąc z zimna. Schlierenzauer stał kilkanaście metrów dalej, z dłońmi wepchniętymi w kieszenie spodni, ubrany w elegancki, doskonale dobrany garnitur. Wiatr swobodnie bawił się z jego przydługimi włosami.

- Gregor! – zawołała. Odwrócił się ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Spróbowała biec w jego stronę, ale skutecznie utrudniał jej to śnieg i obcasy butów, które wybrała.

- Blanka? – Ruszył ku niej, szło mu to dużo lepiej, niż jej. Odruchowo przeczesał palcami włosy. – Ubierz się – polecił ostrym tonem, kiedy zatrzymała się pół metra od niego. Prychnęła cicho, trzęsąc się. Zdjął z siebie marynarkę i narzucił jej na ramiona.

- Zabieraj to – syknęła. Pokręcił przecząco głową, uśmiechając się lekko. Po chwili poddała się, wsunęła ręce w rękawy ze zrezygnowaną miną. – Dzięki – mruknęła. – Gdzie Katerine? – spytała. Nabrał mroźnego powietrza do płuc. Bał się, że o to zapyta. Nie wiedział, co właściwie powinien jej powiedzieć.

- To już koniec – odparł krótko. Zacisnęła pokryte błyszczykiem usta w wąską kreskę. Wahała się, szukała w głowie właściwych słów.

- Wszystko w porządku? – Jej głos drżał lekko, z zimna.

- Nie chce mi się o tym gadać – mruknął. – Zatrzymaj marynarkę – dodał bezosobowym, wypranym z emocji tonem. Ruszył spokojnym, pewnym krokiem w stronę budynku.

- Gregor – zawołała za nim Grabarska. Nie odwrócił się. – Gregor, do jasnej cholery! – krzyknęła. – Idiota! – Nie reagował. Drżał lekko, pozbawiony marynarki, na kilkustopniowym mrozie, żegnany okrzykami dziewczyny.



Śnieg sypał się z nieba coraz gęściej. To nie wpływało dobrze na skoki zawodników. Turniej Czterech Skoczni, jedna z najbardziej prestiżowych imprez w tym sporcie, każdy chciał zająć w nim jak najlepsze miejsce. Schlierenzauer miał jeden cel. W tym roku chciał wygrać. Chciał dopisać kolejne trofeum do swojej długiej listy osiągnięć. Chciał być znowu najlepszy. Blanka doskonale o tym wiedziała.

- Wygra? – spytała stojącego obok Fettnera. Na górze zostało już tylko kilku zawodników. Schlierenzauer, Morgenstern, Hilde, Kofler i kilku innych, równie spragnionych wygranej. Manuel wzruszył ramionami.

- Schlieren? Ma szanse. Nawet spore – stwierdził. – Ale warunki są makabryczne, ten śnieg naprawdę przeszkadza. – Pokiwała głową, naciągając mocniej czapkę na uszy. Chciała, żeby ten konkurs wreszcie się skończył, było jej zimno, chciała wreszcie zjeść coś ciepłego, wypić szklankę gorącej kawy, przytulić się do Thomasa i porozmawiać z Andim. Koniecznie musiała zapytać Koflera o jego relacje z Magdą. Dziewczyny prosto z bankietu pojechały na lotnisko i wróciły do kraju. Wszystkie trzy studiowały, nie mogły zaniedbywać swoich obowiązków. Fettner szturchnął Grabarską w żebra.

- Patrz, Hilde – rzucił. Dziewczyna wpatrzyła się w sylwetkę na skoczni, zaciskając z całych sił kciuki. – O cholera, będzie daleko – mruknął Manuel. Polka uśmiechnęła się radośnie, patrząc na przybliżającego się przyjaciela.

- O Boże… – wyszeptała nagle. Uśmiech zgasł na jej twarzy, ustępując miejsca przerażeniu. – TOM! TOOM! – krzyczała. Hilde bezwładnie staczał się po zeskoku. Gwałtownie wypięte narty podskoczyły na kilka metrów, a potem opadły na świeży, miękki śnieg. Zbyt świeży i zbyt miękki. Norweg leżał. – Podnieś się, podnieś się, Hilde, błagam, wstań, Tom, błagam – powtarzała gorączkowo Grabarska. Wargi jej drżały. Zacisnęła dłonie w pięści. Nadal nie wstawał. Pod wpływem impulsu zaczęła przepychać się przez tłum, w stronę wyjścia na zeskok, byle bliżej przyjaciela. Fettner złapał ją za ramię.

- I tak mu tam nie pomożesz – powiedział łagodnie. Nabrała drżącego oddechu do płuc. – Kibicujmy naszym. Lekarze zajmą się Tomem – dodał. Pokiwała głową, czując łzy zbierające się pod powiekami. Próbowała skupić się na skokach, ale nie potrafiła. W głowie miała tylko obraz Toma leżącego na miękkim śniegu, Toma, który próbował się podnieść, ale nie mógł, Toma bezradnego, Toma zranionego, Toma może nawet upokorzonego, bo jego skok był świetny. Po prostu go nie ustał…

Szpital był odpychający, zimny, przerażający w swojej sterylności. Puste korytarze echem odbijały odgłos ich kroków, grupy skoczków i jednej drobnej dziewczyny pomiędzy nimi, szukających przyjaciela. Grabarska drżała, ściskając mocno palce Morgensterna splecione ze swoimi. Zacisnęła mocno wargi, próbując powstrzymać wydobywający się z jej gardła szloch. To nie było jak upadek Gregora w Engelbergu. Tu nie było wszystko dobrze. Bała się. Przerażenie opanowało każdą komórkę jej ciała, rozrywało ją od środka. Każda tkanka zdawała się płonąć, każdy krok sprawiał jej ból, bo przybliżał ją do poznania okrutnej prawdy.

- A co, jeśli on już nie skoczy? – spytał nagle Evensen. Velta zatrzymał się, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Kręcił lekko głową, jakby z niedowierzaniem. – Ktokolwiek o tym pomyślał? Że to może być cholerny koniec kariery Hildego?

- Nie mów tak – syknął Romoeren. Bezmyślnie przeczesał palcami jasne włosy. – Ten idiota jest zbyt dobry, żeby tak skończyć. Rozumiecie? – Powiódł wzrokiem po stojących przed nim ludziach. Bardal niepewnie pokiwał głową. Blanka podniosła wzrok, patrząc na skoczka po jej lewej stronie. Schlierenzauer zacisnął dłonie w pięści. Nie miała pojęcia, dlaczego z nimi przyszedł. Nigdy nie zauważyła, by lubił Toma. Morgenstern towarzyszył jej, wspierał swoją dziewczynę. A Gregor? Spojrzał na nią, w jego orzechowych oczach błysnęło wsparcie. Był tu dla niej. Jej przyjaciel. Mimo wszystko.

- Może lepiej tam chodźmy – mruknął Bardal. Blanka zamrugała gwałtownie, walcząc z łzami. Bądź silna, nakazała sobie w myślach. Dla Toma. Thomas objął ją ramieniem, przyciągając zaborczo do siebie. Gdyby nie martwiła się tak mocno o Norwega, wyrwałaby się z tego uścisku. Ale w tamtej chwili potrzebowała każdej formy otuchy.

Hilde uśmiechał się, leżąc na szpitalnym łóżku, ale gdzieś w głębi jego chłodnych, niebieskich oczu Blanka dostrzegła ból. Podeszła do niego pierwsza, tuż za nią stał Romoeren, zdecydowanie cichszy i spokojniejszy niż zwykle.

- Nie ugryzę was, nie bójcie się – roześmiał się Tom. Evensen prychnął cicho.

- Przestań – rzekł ostro. Bardal położył mu dłoń na ramieniu.

- Johan – rzucił ostrzegawczo. Rudowłosy skoczek nabrał głęboko powietrza do płuc.

- Trzymaj się, Hilde – powiedział po chwili. – Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze. Ale… nie mogę tu chyba być. – Wyminął Andersa i ruszył ku drzwiom. Velta spojrzał niepewnie na kolegę z kadry leżącego na szpitalnym łóżku.

- Ale ograniczcie populację skoczków narciarskich w jednej sali – powiedział Hilde z udawaną wesołością, widząc spojrzenie Rune. – No już, wypad stąd – zaśmiał się nieco sztucznie. – Blanka, czekaj chwilę, mam ważne pytanie – dodał. Dziewczyna pokiwała głową. Stała przy łóżku patrząc na swoje splecione palce, kiedy skoczkowie opuszczali salę Norwega. Po chwili zostali w pomieszczeniu we troje, ona, Hilde i Romoeren. Na twarzy Toma zgasł wymuszony uśmiech.

- Boją się – stwierdził cicho. – Boją się przy mnie nawet być, bo mogę już nigdy nie skoczyć – powiedział. Skrzywił się lekko, z bólu, ze strachu, z wściekłości. – Złamałem kręgosłup. Chciałem dobrze skoczyć i złamałem kręgosłup, tak mówią. Cholera, ja mogę już nawet nie chodzić. – Blanka zacisnęła dłonie w pięści; paznokcie wbijały jej się w skórę, ale ignorowała to, patrząc na bezradnego, załamanego przyjaciela.

- Będzie dobrze – zdołała wyjąkać. Romoeren milczał, bezmyślnie targając jasne włosy. Hilde prychnął cicho.

- Nie wiesz tego, Blanka – syknął. Dziewczyna przygryzła dolną wargę, czując łzy napływające jej do oczu. Martwiła się o niego, jak nigdy wcześniej o nikogo. Czuła strach, paniczny, narastający, bo nadal nie wiedzieli, jak poważny był jego uraz. Była bezsilna, a tego uczucia nienawidziła najbardziej ze wszystkich. Bezsilności. Z ulgą wyszła z pokoju Toma, kiedy lekarze zabrali go na kolejne badania. Romoeren niepewnie spojrzał na zebranych pod salą skoczków.

- Chyba nie ma sensu tu tkwić – stwierdził z wahaniem. Norwegowie przytaknęli z ociąganiem. Jeden po drugim opuścili cichy korytarz. Grabarska spojrzała na towarzyszących jej Austriaków.

- Idźcie – powiedziała słabym głosem. – Ja go nie zostawię samego. Nie mogę. – Morgenstern chwycił ją za przedramię.

- Blanka, nie pomożesz mu tutaj – odparł. – W ogóle mu nie pomożesz. Chodź do hotelu – poprosił. Wyrwała rękę z jego uścisku, patrząc na niego wrogo.

- To mój przyjaciel – syknęła. – Myślę, że powinieneś już iść, Thomas – dodała chłodnym tonem. Nigdy dla niego taka nie była. W głowie zaświtała mu przerażająca myśl, że może pokochała Hildego, dlatego nie chciała opuścić szpitala, ale odegnał ją, zanim zdążyła narobić zamętu w jego zmęczonym umyśle.

- Gregor, idziesz? – spytał. Schlierenzauer zawahał się przez moment.

- Kupię sobie kawę i dołączę do ciebie – obiecał. Morgenstern pokiwał głową. Objął Blankę i pocałował ją lekko w policzek.

- Będzie z nim dobrze – mruknął, choć sam nie do końca w to wierzył. Przytaknęła, wycierając wierzchem dłoni łzy z policzków. Usiadła na jednym z kilku połączonych, szpitalnych krzeseł, patrząc na oddalające się plecy ukochanego. Została sama, ta samotność powoli zaczęła ją przytłaczać. Hilde był na badaniach, a ona tkwiła na prostym, ciemnoniebieskim krześle, z twarzą ukrytą w dłoniach. Próbowała wyrzucić z pamięci obraz nart opadających na zeskok i ich właściciela staczającego się po nim bezwładnie.

- Wypij, chociaż trochę. – Opuściła ręce, z zaskoczeniem patrząc na stojącego przed nią Schlierenzauera. Skoczek trzymał w dłoni plastikowy kubek z kawą z automatu. Polka wymownie spojrzała na miejsce obok siebie. Usiadł, wręczając jej naczynie.

- Dlaczego nie poszedłeś do hotelu? – spytała cicho. Wzruszył ramionami.

- W ramach przeprosin za bankiet? – odparł pytaniem na pytanie. – Wiesz, taką mam metodę. Zachowuję się jak sukinsyn, potem jestem miły, potem znowu zachowuję się jak sukinsyn. – Uśmiechnęła się blado, dzięki niemu. Odnotował to w pamięci jako jedno ze swoich największych osiągnięć, poza skokami.

- Ja się tak strasznie boję, że nie będzie mógł skakać – szepnęła Grabarska. – Że to go zniszczy. – Oparła głowę o jego ramię, przymykając powieki. Po policzkach znowu popłynęły jej łzy. Schlierenzauer niepewnie pogłaskał jej ciemnobrązowe, miękkie włosy. Płakała przy nim, już kolejny raz, a on wiedział, że niedługo znowu ją zrani. Zawsze to robił. Jej oddech cichł powoli, zwalniał. W którymś momencie zauważył, że łzy przestały płynąć z jej oczu. Delikatnie odsunął się, układając jej bezwładne ciało na połączonych, pozbawionych podłokietników krzesłach. Zasnęła, wycieńczona strachem, emocjami, płaczem. Siedział na podłodze, obok niej, pilnując, by nic nie zaburzyło jej snu. Z sali Norwega wyszedł wysoki, postawny lekarz w średnim wieku. Schlierenzauer podniósł się, zerkając niepewnie na dziewczynę.

- Mamy już wszystkie wyniki – oznajmił mężczyzna. – Od przyszłego sezonu będzie już skakał – zapewnił, uśmiechając się szeroko. Oddalił się szybkim, sprężystym krokiem. Austriak ukucnął przy krzesłach.

- Blanka – szepnął, gładząc jej ramię. – Wszystko w porządku. Tom będzie skakał. – Nie miał pojęcia, czy go słyszała, czy nadal spała. Na jej bladej twarzy pojawił się delikatny, niemal niezauważalny uśmiech. Schlierenzauer delikatnie wziął ją na ręce i wyszedł ze szpitala, w ciemną noc, niosąc uśpioną Polkę przez niemiecki Oberstdorf.

[20] Ptak w klatce

Wciągnął w nozdrza chłodne, ostre, austriackie powietrze, rozglądając się. Na horyzoncie majaczyły góry, od pociemniałego nieba wciąż dość wyraźnie oznaczała się skocznia, piękna, majestatyczna. Przyglądał jej się z zachwytem.

- Hilde, nie gap się na tę Bergisel jak junior, którego pierwszy raz puścili na dużą skocznię – mruknął Romoeren, trącając przyjaciela w ramię. – Walizki się same nie wniosą. A to ty mnie tu przygnałeś -przypomniał. Tom przewrócił oczami.

- Martwię się o Blankę – odparł urażonym tonem. Bjoern uśmiechnął się złośliwie.

- A fakt, że jest tu Daria to czysty przypadek. – Młodszy z Norwegów zmrużył oczy, patrząc na blondyna. Prychnął cicho.

- Dokładnie tak – syknął. Romoeren roześmiał się cicho.

- Dobra, Hilde, nie wkurzaj się – powiedział, przeczesując palcami jasne włosy. – Pomóż mi z tymi walizkami. Ty mnie tu przyciągnąłeś, odwdzięcz się – mruknął. Tom westchnął, patrząc na hotel. Martwił się o nią, o przyjaciółkę. Nie wiedział, czy będzie potrafił jej pomóc,tak bardzo tego chciał, ale nie miał pojęcia, z czym będzie musiał się zmierzyć. Nieświadomie zacisnął dłonie w pięści.

- Wyluzuj – rzekł cicho Bjoern, kładąc mu rękę na ramieniu. – Nic takiego się na pewno nie stało. Myślisz, że Morgen pozwoliłby komukolwiek skrzywdzić Blankę? – spytał. Tom pokiwał powoli głową.

- Nie – odparł krótko. – Nie pozwoliłby.

- No właśnie. – Starszy ze skoczków uśmiechnął się szeroko. – Więc przestań się martwić i wnieś moje rzeczy. – Hilde prychnął cicho, uderzając lekko przyjaciela otwartą dłonią w tył głowy.

- Nie będę wnosił twoich rzeczy – odparł stanowczo. Chwycił uchwyt swojej walizki i ruszył pierwszy w stronę automatycznie otwieranych drzwi hotelu. Usłyszał ciche pomrukiwanie za plecami i niechętne kroki Romoerena. W holu kręciło się kilkanaście osób. Skoczkowie z ulgą zanotowali, że nikt nie zwracał na nich uwagi. No tak, mieszkali tu Austriacy.

- Dwa pokoje jednoosobowe – rzucił Hilde w stronę recepcjonistki, uśmiechając się i poprawiając tkwiącą na włosach bawełnianą opaskę. Po chwili starszy z Norwegów stanął obok niego, targając dłonią jasne kosmyki.

- Przestań, Bjoern – syknął Tom. – Masz żonę. – Romoeren przewrócił oczami.

- Wszystko psujesz, Hilde – syknął, kładąc na kontuar kilkanaście kolorowych banknotów. Recepcjonistka uśmiechnęła się grzecznie, podając mężczyznom dwa hotelowe klucze.

- Życzę miłego dnia – powiedziała uprzejmie. Bjoern nachylił się lekko w jej stronę, chcąc coś powiedzieć, ale jego przyjaciel chwycił go za przedramię i odciągnął od kontuaru.

- Martine by cię zabiła – mruknął młodszy z Norwegów. Romoeren roześmiał się cicho, wlokąc za sobą walizkę.

- Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – odparł śpiewnie. – Daj spokój, Hilde, to tylko żarty. Niewinna rozrywka. – Tom prychnął cicho. Czasami miał dość wybryków swojego starszego przyjaciela. Szarpnął za rączkę swojej walizki i ruszył pewnym krokiem w stronę schodów.

- Tom? – Stanął i rozejrzał się niepewnie, słysząc znajomy, delikatny głos. Grabarska stała w drzwiach hotelu, pocierając dłońmi zmarznięte policzki. Wełniana czapka zabawnie przekrzywiła jej się na ciemnych włosach pokrytych drobinkami śniegu

- Blanka. – Zostawił walizkę i podbiegł do niej. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.

- Dobrze cię widzieć – stwierdziła. Hilde odwrócił się i spojrzał na Romoerena. Bjoern wpatrywał się w nich z zainteresowaniem.

- Idź – rzucił w stronę starszego z Norwegów. Einar pokiwał głową, uśmiechając się znacząco. Nie, idioto, nie zakochałem się w Blance, pomyślał z irytacją Hilde. Spojrzał z powrotem na Grabarską.

- Wszystko w porządku? – spytał z troską. Dziewczyna potarła dłońmi zaczerwienione od mrozu policzki. Bursztynowe oczy błyszczały, otoczone czarną siateczką długich rzęs.

- Spacer? – zaproponowała. – Innsbruck wygląda pięknie. – Hilde zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy Blanka świadomie unikała odpowiedzi na jego pytanie. A potem pokiwał głową, poprawiając kolorową czapkę tkwiącą na jej włosach.

- Ale do jakiejś kawiarni – powiedział. – Nie wytrzymamy długo na tym mrozie. – Roześmiała się, z ulgą wyczuł, że ten śmiech był szczery.

- Norweg boi się zimna? – spytała przekornie. Tom uśmiechnął się delikatnie.

- Norweg boi się o ciebie – odparł.



Szła tuż obok niego, z mocno zaciśniętymi szczękami, ostrym wzrokiem wpatrując się przed siebie. Nie odzywała się. Dłonie wepchnęła w kieszenie, próbując chronić je przed chłodem.

- Blanka, powiesz mi wreszcie, co się dzieje? – zapytał ze zniecierpliwieniem Hilde. Dziewczyna stanęła, patrząc na niego.

- Po co przyjechałeś? – odparła pytaniem na pytanie. – Dlaczego?

- Martwiłem się – wyjaśnił. – Powiedziałaś, że to nie jest rozmowa na telefon. O co chodziło? – Nie odpowiadała. Nabrała mroźnego powietrza do płuc, przymykając powieki. Płatki śniegu wirowały wokół niej, jak wtedy, gdy Thomas pierwszy raz ją pocałował. Jak wtedy, gdy pierwszy raz poczuła jego nagie ciało na swojej drżącej skórze.

- Blanka… – ponaglił ją Hilde. Spojrzała mu prosto w oczy, w tym zimnym, skandynawskim odcieniu. Oczy Wikingów, pomyślała. Thomasa były inne, niebieskie, ale cieplejsze, tak jej się przynajmniej wydawało. A może to dlatego, że Thomas zawsze się uśmiechał, a Hilde wpatrywał się w nią z powagą, troską wypisaną na twarzy.

- Spałam z nim – powiedziała w końcu, z uwagą oglądając swoje buty. – Z Thomasem. – Skoczek uśmiechnął się delikatnie.

- Martwisz się, co powie twoja matka? Bo nie pozwala wam być razem? – spytał. Dziewczyna podniosła na niego wzrok ze zdziwieniem. Nie spodziewała się tego. – Nie przejmuj się, Blanka. Zapomnij o matce. Jesteście szczęśliwi, tylko to się liczy. Jesteście dla siebie stworzeni – stwierdził, uśmiechając się szerzej. Pokiwała powoli głową, odwzajemniając uśmiech.

- Jesteśmy dla siebie stworzeni – powtórzyła, smakując każde słowo, ostrożnie je wypowiadając. Delikatny głos nadał zdaniu nowe brzmienie, łagodniejsze, przywodzące na myśl wiosnę, pierwsze kwiaty, motyle, lekki, ciepły wiatr. – Wracajmy do hotelu – powiedziała, otrząsając się z zamyślenia. Hilde pokiwał głową, patrząc ze spokojem na przyjaciółkę. Nie martwił się o nią, już nie. Przecież Thomas nigdy by jej nie skrzywdził. Zbyt mocno ją kochał. Właściwie to Tom mu się nie dziwił. Blanka była wspaniałą dziewczyną.

- A zaśpiewasz tam dla mnie? – zapytał, uśmiechając się przekornie. Roześmiała się, za każdym razem jej śmiech przynosił mu ulgę, bo upewniał go, że wszystko było z nią w porządku.

- Śpiewam na każdym konkursie, dla ciebie, dla chłopaków, dla każdego skoczka – odparła. Hilde wydął wargi.

- To nie to samo – mruknął. Blanka naciągnęła mocniej czapkę na głowę.

- Jedną piosenkę – obiecała. Norweg uścisnął ją nagle, niespodziewanie. Odwzajemniła gest, śmiejąc się cicho.

- Martwiłem się o ciebie – przyznał. W milczeniu pokiwała głową.



Czekał na nią przy wejściu do hotelu, wrogim wzrokiem obrzucając jej przyjaciółki z rodzinnego kraju.

- Schlierenzauer – rzuciła chłodno, przekraczając z Norwegiem próg budynku. Ciemnowłosa Polka podniosła się z fotela, podbiegając z radosnym uśmiechem na twarzy do Hildego. Blanka roześmiała się, patrząc na Darię.

- Możemy pogadać? – spytał Gregor. Obrzuciła go uważnym spojrzeniem.

- O czym? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Skoczek wzruszył ramionami. Dziewczyna prychnęła cicho, próbując go wyminąć. Złapał ją za nadgarstek.

- Puść mnie – warknęła. Wykonał polecenie, nadal blokując jej przejście. Orzechowe oczy iskrzyły się niezdrowym blaskiem.

- Zostawiłaś w moim pokoju zeszyt z piosenkami – rzekł cicho. – Przynieść ci go czy sama przyjdziesz? – Zmrużyła oczy, patrząc na niego wrogo.

- Prowadź – odparła w końcu. Hotelowe korytarze ciągnęły się w nieskończoność, kiedy szli obok siebie, pogrążeni we wrogim milczeniu. Blanka z uwagą obserwowała kolorowe wzorki na wykładzinie podłogowej. W końcu Schlierenzauer otworzył przed nią drzwi pokoju, który dzielił z Morgensternem. Przekroczyła próg, splatając ręce na piersiach.

- Gdzie zeszyt? – spytała. Austriak zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz w zamku. – Schlierenzauer! – wrzasnęła Blanka. Skoczek uśmiechnął się delikatnie.

- Teraz ze mną porozmawiasz? – spytał. Polka rzuciła mu płonące spojrzenie.

- O czym? – warknęła. Podszedł do niej i położył jej niepewnie dłonie na ramionach. Zaskoczyło go, że ich nie strąciła. Wydawało mu się, że gniew zaczął z niej uciekać.

- Powiedz mi szczerze, że jesteś szczęśliwa, Blanka – poprosił łagodnie. Spojrzała mu prosto w oczy, czyste, orzechowe, błyszczące.

- Dlaczego ciągle o to pytasz? – Jej głos drżał lekko.

- Jestem twoim przyjacielem, Blanka. Chcę nim być. Nie zawsze potrafię – przyznał ze skruchą. – Ale chcę.

- Nie umiem ci nie wierzyć – westchnęła Grabarska. – Nie powinnam ci ufać. A jednak. – Roześmiała się, ale brakowało w tym wesołości. Nie myśląc o tym, Schlierenzauer pogłaskał jej miękkie włosy. Pachniały truskawkowym szamponem.

- Powiedz mi – poprosił szeptem. – Powiedz mi, co się dzieje. Kto cię skrzywdził. – Skrzywiła się lekko.

- Nikt mnie nie skrzywdził – odparła ostro, odsuwając się od niego. – Niech to do ciebie wreszcie dotrze, że Thomas mnie kocha, a ja jego – syknęła. Spojrzał na nią z poważnym zdziwieniem w brązowych oczach.

- Nie pytałem o Thomasa – zauważył. – Zmieniłaś go. Na lepsze. Wierzę, że cię kocha i nigdy cię nie skrzywdzi. Ale widzę, że coś jest nie tak. – Zrobiła krok w przód, na powrót stając tuż przed nim.

- Chyba… chyba tęsknię za Polską – powiedziała w końcu Blanka. – Za rodziną. To idiotyczne, bo zrobiłabym wszystko, żeby uwolnić się od mojej matki, ale… – Zamilkła na minutę lub dwie, wpatrując się w czubki własnych butów. – Ja już nie jestem tą dziewczyną, która przyjechała do Oslo, żeby poznać austriackich skoczków i udawać związek z jednym z nich. Ta dawna Blanka nie zakochałaby się w Thomasie. Ta dawna Blanka prędzej pokochałaby ciebie, na przekór wszystkim, kiedy jeszcze byliście wrogami. Tylko po to, by zrobić na złość matce. – Zacisnęła powieki, czując pod nimi pieczenie. Samotna łza rozpoczęła swój wyścig, płynąc po jej policzku w stronę brody. Schlierenzauer otarł kroplę palcem.

- Teraz my jesteśmy twoją rodziną, Blanka – rzekł łagodnie, obejmując ją lekko. – Zawsze możesz na nas liczyć. Pamiętaj. – Uśmiechnęła się lekko.

- Jesteś dla mnie jak brat, Gregor – powiedziała. Jego przystojną, młodą twarz rozjaśnił delikatny uśmiech.



Blanka wyciągnęła się na swoim dużym, wygodnym, miękkim łóżku, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w sufit. Próbowała nie myśleć o niczym. Poplątany natłok wspomnień, obrazów, dźwięków i zapachów nie dawał spokoju jej zmęczonej głowie. Nie rozumiała samej siebie, nie rozumiała ludzi wokół niej, świata też już nie rozumiała. Chciała po prostu odpocząć, zapomnieć, wyłączyć się na kilka godzin. Zasnąć, przenieść się gdzieś, gdzie wszystko było prostsze. Zamknęła oczy. Niepowiązane ze sobą obrazy wirowały w jej umyśle. Matka pakująca jej rzeczy, zmuszająca ją do wyjazdu. Pierwsze spojrzenie w niebieskie oczy Morgensterna. Kawa pita w towarzystwie Andreasa i spacery z Tomem. Moment, w którym Thomas pocałował ją po raz pierwszy. Godziny spędzone z Gregorem w zamkniętym pokoju. Śpiewanie podczas konkursów, niepohamowane uczucie szczęścia, kiedy splatała swoje palce z palcami Morgensterna i jego skóra na jej nagim ciele. Nagle zdała sobie sprawę, że pozornie niepowiązane ze sobą obrazy łączyła jedna rzecz. Skoki. Sport, którego wcześniej nie znała, który pokochała, zakochując się w austriackim skoczku. Nie otwierając oczu, przeczesała dłonią ciemne włosy. Obrazy rozmywały się, powoli zapadała w drzemkę.

Obudziło ją pukanie do drzwi, natarczywe, osoba po drugiej stronie była wyjątkowo uparta. Wstała, przecierając oczy pięściami i otworzyła.

- Wszystko w porządku? – spytał Morgenstern. Zastanowiła się przez chwilę.

- Spałam – powiedziała.

- Nie o to pytałem.

- Wiem. – Milczeli. Skoczek przekroczył próg, mijając Grabarską, i wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi.

- Martwię się o ciebie – przyznał. Prychnęła cicho.

- Nie musisz. – Owinęła klatkę piersiową swoimi ramionami, chwytając palcami wystające łopatki.

- Kocham cię – rzekł skoczek. Patrzyła na niego tymi swoimi ślicznymi, miodowymi oczami. – Nie odpowiesz? Nie powiesz, że ty mnie też? – zapytał szeptem. Przymknęła powieki, długie, ciemne rzęsy rzucały cień na gładkie policzki. Powoli pokręciła głową.

- Nie muszę – odszepnęła. Podeszła do niego, wplatając mu palce w jasne włosy. Przez moment mógł oddychać jej oddechem, czuł ciepły powiew na swojej twarzy.

- Blanka… – próbował zaprotestować, ale zamknęła mu usta pocałunkiem. Odwzajemnił gest, kładąc dłonie na jej talii. Drżała lekko; przycisnął ją mocniej do siebie, próbując ogrzać ciepłem swojego ciała. Zacisnęła palce na jego koszulce na wysokości łopatek skoczka. Oderwała się od niego, patrząc mu intensywnie miodowymi tęczówkami w oczy. Chłodne dłonie Morgensterna zabłądziły pod bluzkę dziewczyny, badając każdy skrawek jej ciała. Poddawała się temu dotykowi.

- Blanka. – Przestał nagle, puścił ją, opuszczając ręce wzdłuż ciała. – Co się z tobą dzieje? – zapytał. Położyła mu palec na wargach.

- Nic się nie dzieje – zapewniła szeptem, zdejmując z siebie bluzkę. Pchnęła go lekko w stronę łóżka. – Będziesz tak stał? – spytała, przekrzywiając głowę w bok i rozpinając biustonosz. W odpowiedzi zatopił swoje wargi w jej miękkich ustach.